Mam nieco mieszane uczucia.
Minusem filmu jest przede wszystkim jego surowość w aspekcie ukazania działań wojennych. Rozmach całej operacji Dynamo nie został oddany nawet w niewielkim stopniu. W ewakuacji wzięło udział ponad 800 jednostek pływających, alianci pozostawili na plaży dziesiątki tysięcy sztuk różnego rodzaju pojazdów i mnóstwo różnego rodzaju sprzętu. Na niebie też działo się sporo, samych zestrzelonych po obu stronach samolotów było niemal 300. Tymczasem w filmie ukazano praktycznie puste plaże, kilkadziesiąt okrętów oraz 3 dzielnych pilotów RAF-u i kilka niemieckich samolotów. Psuje to nieco odbiór całego filmu. Hollywoodzka produkcja z tak dużym budżetem powinna zaserwować pod opisanym względem znacznie więcej.
Surowość obrazu przejawia się również w dialogach oraz ukazaniu strony Niemieckiej. Dialogi zostały okrojone do minimum, a niemieccy żołnierze w filmie w zasadzie się nie pojawiają. Zabieg zastosowany przez Nolana w tym aspekcie jest paradoksalnie dużym atutem. Nie ma tu bzdurnych pseudofilozoficznych dialogów o sensie wojny, brak też zbędnego patosu. Niemcy w zasadzie nie pojawiają się w filmie, a ich obecność ogranicza się jedynie do ukazania skutków wystrzelonych przez nich pocisków karabinowych, zrzuconych bomb, czy wystrzelonych torped. Zostało to okraszone niesamowitą muzyką, która świetnie buduje klimat napięcia i zdenerwowania wśród żołnierzy. Sama oprawa dźwiękowa jest olbrzymim atutem filmu. Ciekawym zabiegiem jest również ukazanie tych samych wydarzeń z perspektywy kilku różnych uczestników.
Reasumując moim zdaniem film sam w sobie nie jest zły. Posiada swój unikatowy klimat i pomimo braku efekciarskich scen i rozbudowanych dialogów trzyma w napięciu. Duża w tym zasługa ścieżki dźwiękowej. Jednak widz nastawiony na oprawę wizualną i sceny batalistyczne rodem z Szeregowca Ryana może być mocno zawiedziony. Stąd też pewnie sporo mocno zaniżonych ocen.
Zgadzam się, na obecne czasu przy możliwości wykorzystania mega wypasionych technik komputerowych powinno być tu nakręcone prawdziwe batalistyczne widowisko, a tak wyszło sam nie wiem co?
Szeregowiec Ryan jak na czasy kiedy film powstał z końca lat 90, to po prostu arcydzieło.
Mnie boli w tym filmie takie prostactwo z jakim Nolan podszedł do tematu... Ktoś się za chwilę oburzy że to sztuka, a ona nie musi być skomplikowana. No prawda, ale jeżeli dotyczy jakiejś fikcji. Tutaj reżyser zabiera się za historię i jego powinnością jest ją możliwie rzetelnie zaprezentować. Całkowity brak tła historycznego tego "dzieła" i jego następstw... a jednocześnie pokazanie czterokrotnie tego samego obrazu (z różnych ujęć) jest uwłaczające dla inteligencji widza.
No ale sztuka to sztuka... nie zrozumiesz jej, albo Ci się podoba, albo nie.
Historia tutaj jest tylko pretekstem do nauczenia ludzi empatii wobec uchodźców (tak, tych "uchodźców"). Wszystko na to wskazuje. Może się to podobać lub nie, to już zależne od poglądów osobistych. Zgadzam się z autorem tej recenzji - http://blogmedia24.pl/node/78299
Tłumaczy to, czemu mamy szczątkowo pokazaną historię i szczątkowo nakreślonych bohaterów. Po prostu nie są to rzeczy najważniejsze w filmie i miały nie przeszkadzać we wczuciu się w emocje żołnierzy i tych Anglików-cywili, którzy ich ratowali.
Bardzo ciekawy punkt widzenia autora tej recenzji. Mi mówiąc szczerze takie skojarzenie się nie nasunęło. Mimo wszystko moim zdaniem takie podejście jest za daleko idące. Wątpię, żeby reżyser w tak zakamuflowany sposób próbował nam wciskać tolerancję i empatię dla uchodźców.
W 100% zgadzam się za to, fragmentem o "wymazaniu" Niemców z filmu. Zdaje się, że ten zabieg wpisuje się w ogólnoświatowy i chory trend, zgodnie z którym mówienie o Niemcach w kontekście II wojny światowej jest niepoprawne politycznie. Zamiast Niemcy używa się słów "naziści" lub "hitlerowcy". Tak jakby była to jakaś kosmiczna cywilizacja, która przybyła na ziemię w 1939, rozpętała wojnę, dostała lanie i zniknęła w 1945 r.
Wiem, że nie mnie tyczy się to pytanie, ale osobiście myślę że to próba usprawiedliwienia historycznego. Pokazanie "dramatów" ludzi, którzy nie mogą wrócić do domu. Bo Niemiec to "pozbawiony ludzkich odruchów drapieżnik", a my to ludzie ze swoimi emocjami, strachem i tęsknotą za domem... Na okrągło pokazanie, że to nie była ucieczka i zostawienie sojusznika na pożarcie Niemcom, tylko "opuszczenie kontynentu w zorganizowanym pośpiechu" ;-) Bo po co ginąć za nieswoją ojczyznę?
Ja bym sie nie czepial tego, ze nie ma tam Niemcow, bo ostatecznie to jednak sa:) Skoro zolnierze sa bezimiennie to dlaczego nazwac wroga? Taka konwencja nadaje cech unwersalnych temu filmowi. Rzeczywiscie wrogiem i uciekinierem moze byc kazdy.
Problem w tym, ze film ma taki, a nie inny tytul. Mowi o takim a nie innym wydarzeniu i rzeczywiscie w kinie tego nie "czuc". No chyba, ze ktos zachwyca sie wysoka jakoscia dzwieku. Oj chyba nie o to tylko chodzilo:)
Moim zdaniem film jest o ludziach, którzy próbują przeżyć i za wszelką cenę wydostać się z pułapki wojny. Jest o strachu, jaki bez wątpienia odczuwali żołnierze na wszystkich frontach II WŚ. Jest o desperacji i walce o przetrwanie. Punkt widzenia autora przytoczonej przez Pana recenzji jest ciekawy, ale tak jak napisałem chyba zdecydowanie za daleko idący.
Proszę zauważyć, że brak tutaj typowych dla kina wojennego w amerykańskim wydaniu bohaterów, którzy z poświęceniem ruszają na wroga, walczą na pierwszej linii frontu i po drodze zabijają hordy Niemców. Jest za to cała masa młodych przestraszonych chłopaków, których celem jest przeżycie za wszelką cenę i powrót do domu. Małym wyjątkiem może być bohater grany przez Hardyego, natomiast jego poświęcenie jest bezsensowne, ponieważ mógł wylądować na wodzie jak jego kolega i nie skończyć tak jak skończył (nie chcę spoilerować). To jednak temat na oddzielny wątek:)
Dokładnie tak jak napisałeś, film jest o ludziach... o strachu. Choć gdyby chciał zrobić naprawdę dobry film o strachu, to powinien nagrać film Eben Emael - 1000 Belgijskich żołnierzy oddało najsilniejszą na świecie grupę warowną 80 spadochroniarzom Niemieckim praktycznie bez walki...
Pytanie zasadnicze, dlaczego reżyser nagrał pół godziny filmu i puścił je trzykrotnie z różnych ujęć?
Dla mnie to zabieg na zasadzie: "dopowiem co się dzieje z samolotem, który jest zestrzelony nad morzem". Średnio zdolna małpa jest w stanie do wydedukować. I ja w kinie trochę tak się czułem, że reżyser podał mi każdą jedną klatkę na talerzu i to jeszcze trzykrotnie, abym nic nie stracił przypadkiem. To było po prostu nudne...
Mnie się tam spodobało przedstawienie tego samego wydarzenia na trzech płaszczyznach:
-z lądu
-z wody
-z powietrza
Fajny tryptyk:) Jakby nie było, oryginalne ujęcie tematu.
Pewnie, każdy inaczej odbiera kino. Ten zabieg, o którym piszesz rzeczywiście fajnie by się zaprezentował, gdyby reżyser nie powtarzał kilkukrotnie wydarzenia, a jednym ciągiem zaprezentowałby jego przebieg z tych trzech płaszczyzn. Film zyskałby na dynamice i dobrych ujęciach. A jak musisz oglądasz trzykrotnie to samo i już wiesz co się wydarzy, to po prostu trochę nuży widza...
No tak, ale gdyby film był poprowadzony "jednym ciągiem" to wtedy nie byłoby tych różnych płaszczyzn, różnych perspektyw na to samo wydarzenie tak wyraźnie zaznaczonych. Dostalibyśmy zwykły film wojenny o linearnej budowie, jakich wiele.
Być może tego wielu widzów oczekiwało - tradycyjnego filmu wojennego. A tu nie było ani walk, ani akcji, ani krwi, ani bohatera "bohatera", ani nawet wroga nie było widać. A fabuła poszarpana:)
W moje gusta film wpisał się idealnie, dostarczył mi wielu emocji, trzymał w napięciu i potrafiłam się zindentyfikować z bohaterami. Właśnie tego w kinie szukam:)
Pozdrawiam!
Proszę wytłumacz mi, bo być może coś mi umknęło podczas seansu... Czy występuje jakakolwiek różnica w wydarzeniach pomiędzy perspektywą lądu, morza i powietrza?
Bo wydaje mi się, że wydarzyło się dokładnie to samo...
Pewnie, że jest różnica. Każda część opowiada o innym bohaterze i o tym jak oni indywiduanie widzą/przeżywają to co się dzieje w danym momencie - marynarz z morza, piechur z lądu, pilot z powietrza. To są trzy osobne historie, a w niektórych momentach te historie się zazębiają. Tylko tyle i aż tyle.
Przypominają mi się w tym momencie filmy Eastwooda "Sztandar Chwały" i "Listy z Iwo Jimy". To były dwa filmy o jednej bitwie, każdy perspektywy innej strony konfliktu. I w tych filmach niektóre sceny też były takie same.
Nolan gdyby chciał mógłby sobie też nakręcić trzy osobne filmy, jeden z perspektywy piechura (ląd), drugi z perspektywy marynarza (morze), trzeci z perspektywy pilota (powietrze), ale połaczył to wszystko w jednym filmie. Skondensował. Mnie się tam podobało. Ale Tobie oczywiście nie musi:)
Jasne, są inni bohaterowie i pewnie inaczej to widzą. Ja mam osobiście problem z tym filmem, bo miałem wrażenie że oglądam jakąś nieobrobioną wersję "beta". Montażyści zapomnieli pociąć sceny, dodać kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy i sprzętu więcej... Muzyka w tym filmie jest stale monotonna - ma budować niepokój, ale przez cały film widz uczy się ją po prostu ignorować. Nie da się ciągiem przez cały film budować niepokoju...
Eastwooda widziałem oba, z tym że Sztandar Chwały totalnie mi nie podszedł. Uważam że to jeden z najgorszych jego filmów.
Może to też kwestia reżysera, z Interstellarem miałem podobnie.
No i znowuż wszystko rzecz gustu:)
Mnie akurat "Sztandar" poruszył, bo fajnie pokazał, że tak naprawdę wojenne przeżycia indywidualnych żołnierzy są mało ważne. Gazety w kraju i tak będą manipulować faktami oraz ubarwiać i wykorzystywać ich historie w celach propagandowych. W sumie w ostatniej scenie Dunkierki był ten sam motyw jak to żołnierze w pociągu czytają "o sobie" artykuły.
Mnie się Dunkierka podobała, Tobie nie. Ze Sztandarem mamy podobnie. Innych rzeczy szukamy w kinie i być może Ty bardziej siedzisz w kinie militarnym i wymagasz większej dbałości o szczegóły techniczne/historyczne. Mnie właśnie bardziej interesują po prostu opwiedziane historie i emocje.
A tak na marginesie, "Interstellar" też mi się średnio podobał.
Pozdrowienia ślę:)