Nie jestem emocjonalnie ni duchowo za pan brat z kościelnymi (i Kościelnymi) ideami, problemami, różnicami i frakcjami, nastawiłam się więc przede wszystkim na podziwianie kunsztu aktorskiego obu panów (i może ładnych widoczków Rzymu). Dostałam jednak złożone i całkiem wykwintne danie. Narracja jest prowadzona tak realistycznie i przekonująco, że często pauzowałam i sprawdzałam na ile scenarzyści dali swojej fantazji popłynąć. Całkiem przekonujące są też dialogi, a domyślam się, że nie było łatwo zachować proporcje pomiędzy ludzką pospolitością ;) a duchowymi rozmowami na szczycie. Przegięcie w każdą stronę byłoby fałszywe.
Nie przeszkadzało mi w odbiorze nawet to, że film w zasadzie jest laurką dla obu papieży, przy czym jednak o ile Ratzingerowi zachowano jakieś wady, tak w przypadku Bergoglio odpalono protokół santo subito. Nawet jak robił coś źle, robił to dobrze.
Watykan w sumie powinien być wdzięczny za tak inteligentną i sprawną apoteozę.