Sami Swoi po amerykańsku z cudownymi rolami Lemmona i Matthau’a (świadomość czasu ich późniejszych śmierci przydaje ich „występowi” dodatkowego uroku), którzy w objęciach Minnesoty, przypominającej o alaskowej Cicely, raz jeszcze postanawiają pooddychać pełną piersią. I zdecydowanie lepiej im to wychodzi niż Nicholsonowi i Freemanowi w wiadomym filmie. Przez chwil parę starość nie wydaje się tak straszna, a my możemy rozkoszować się sentymentalnym, szczęśliwym zakończeniem po wcześniejszym zerwaniu boków. Polecam na bożonarodzeniowy seans jako przeciwwagę dla Kevina i szklanego Bruce’a.