romans osadzony w realiach Rewolucji Francuskiej. oczywiście staroć jak się patrzy, ale ogląda się wciąż nieźle. najbardziej drażni w tym wszystkim koszmarna łopatologia, która z dzisiejszej perspektywy sprawia wrażenie jakby widz był traktowany jak skończony debil. taka jednak maniera i urok niemego kina. trzeba jednak oddać Griffithowi że wyśmienicie potrafi budować napięcie, co uwidacznia się wyjątkowo dobrze w partiach końcowych, gdy para bohaterów czeka na śmierć na gilotynie, podczas gdy Danton spieszy im na ratunek. do tego dochodzi niezwykła uroda odtwarzającej główną rolę Lillian Gish. ciekawa rzecz, ale raczej tylko już dla koneserów klasyki sprzed nadejścia kina dźwiękowego. inni niech raczej sięgną po bardziej przełomowe dzieła pokroju "Narodzin narodu".
ah, no i zapomniałem dodać słowo na temat wetkniętych tu i ówdzie akcentów "humorystycznych" - porażka totalna. w dodatku kompletnie nie pasują do powagi i podniosłosci reszty historii. spokojnie można było sobie to darować.
Miałem podobne spostrzeżenie co do humorystycznych akcentów. Nie dość, że nie pasują do reszty filmu to stoją na wyjątkowo niskim poziomie. Ogół filmu jednak oceniam całkiem nieźle choć daleko mu do takich filmów jak Narodziny Narodu czy Nietolerancja.
Więcej starych filmach na moim blogu:
1001filmow.blox.pl