To czego nie mogły dokonać ciężkie bombowce, z powodzeniem załatwiłyby myśliwce Typhoon albo Thunderbolt uzbrojone w rakiety niekierowane. Każdy z takich samolotów przenosił 8 rakiet, a Typhoon dodatkowo miał 4 działka 20mm. Oba typy samolotów były też solidnymi konstrukcjami odpornymi na ostrzał przeciwlotniczy. Wystarczyło wysłać eskadrę albo nawet cały dywizjon takich maszyn i nic by w tej grocie nie ocalało.
Weź pod uwagę, że wydarzenia opisane w książce to fikcja literacka. Działa Navarony w rzeczywistości nie istniały. Trudno więc dyskutować nad czymś, co nie miało miejsca, ale spróbujmy. Nie wiemy, w którym dokładnie momencie wojny toczy się akcja filmu. Nie wiadomo więc, czy w tej fazie wojny rakiety były już na wyposażeniu alianckich myśliwców. Trudno też ocenić, jak daleko znajdują się najbliższe alianckie przyczółki. Być może działa były poza zasięgiem operacyjnym myśliwców. Z kolei wysłanie lotniskowca byłoby wysoko problematyczne. Alianci nie mieli własnej floty na Morzu Śródziemnym, a wysłanie konwoju przez całe morze mogło się źle skończyć, zresztą czegoś podobnego w czasie wojny spróbowano. Znana jest operacja Pedestal, w czasie której silnie uzbrojony konwój statków w osłonie krążowników i lotniskowców miał za zadanie eskortować tankowiec "Ohio", przewożący paliwo dla walczącej Malty. Statki wpłynęły przez Gibraltar i musiały przedostać się przez obszar kontrolowany przez wroga. Operacja o mały włos nie zakończyła się fiaskiem. Flota śródziemnomorska i lotnictwo państw Osi mocno przetrzebiły konwój, a silnie uszkodzony tankowiec cudem dobił do brzegów Malty. Powtórzenie czegoś podobnego wysyłając lotniskowiec na Morze Egejskie to byłoby szaleństwo. To nie miałoby szans powodzenia.