Obcy przybywają. Wysiada jeden z nich w ludzkim ciele. Uświadamia nam, że my NISZCZYMY i ZNISZCZYMY planetę, którą niesłusznie nazywamy NASZĄ.
Po czym OBCY zabierają wszystkie gatunki na ARKĘ (w postaci niezniszczalnych kul rozmieszczonych na planecie) i wypuszczają żelazną SZARAŃCZĘ, która zachowuje się tak jak prawdziwa szarańcza, z tym, że zjada również beton, żelazo, stal, drewno itp. Znika wszystko do gołej ziemi, a każda próba zaatakowania tej szarańczy jakąkolwiek bronią, jeszcze ją powiększa.
W międzyczasie nasz przybysz w ludzkim ciele chodzi do makdonalda i łazi po lesie. Po czym stwierdza, że miłość morze nas uratować i pozwala się tej tajemniczej szarańczy zeżreć.
Wraz z nim znika cała energia z planety i wszystko na ziemi się zatrzymuje. Stają wszystkie urządzenia i maszyny, a wraz z nimi ta cała szarańcza, która zatrzymuje się w locie i spada szarańczowy deszcz.
Na koniec widzimy wschód słońca i obcy odlatują.
Dobrze, że obejrzałem to w domu i nie wydałem 19 złociszy.
Dokładnie, film był totalnie żenujący w mojej opinii. Obcy przylatuje z misją zniszczenia naszego gatunku, a do porzucenia tych planów przekonuje go coś, co codziennie na świecie dokonują miliardy ludzi. Już pomijając fakt, że wyłączając energię na całym świecie automatycznie skazał świat na zagładę - każdy reaktor jądrowy na Ziemi po pewnym czasie z braku działania systemów chłodzenia po prostu się stopi i dojdzie do setek eksplozji nuklearnych na całym świecie. Well done, Stranger one!
Ja też nie do końca załapałam, co tak naprawdę sprawiło, że obcy zmienił zdanie co do zniszczenia gatunku ludzkiego. Nic rewelacyjnego nie widziałam w relacji bohaterki z jej przybranym synem. Nic, co mogłoby być przyczyną tak diametralnej zmiany spojrzenia na ludzi. Film ogląda się nieźle z uwagi na fajne efekty, ale warstwa scenariuszowa i logiczna wymaga znacznych, znacznych poprawek.