Po obejrzeniu "Dziewczyny z Alabamy" rozumiem dlaczego film był sporym hitem w Ameryce i dlaczego w większości innych krajów nie wzbudził większego entuzjazmu. Ten film przeznaczony jest dla Amerykanów. To bajka o Ameryce, w jakiej chcieliby żyć, a jaka nie istnieje (choć obawiam się, że część amerykańskiej widowni z tym by się nie zgodziła). Oto konserwatywne Południe wyrasta tutaj na mityczną Arkadię, gdzie wszyscy ludzie są mili, sympatyczni i życzliwi, mogą się pokłócić, ale szybko się godzą i nie chowają urazy. To Ameryka bez broni i narkotyków, a przestępstwa to zwykłe wybryki dzieciaków, które wspomina się ze wzruszeniem. To Ameryka bez KKK czy NRA, bez kary śmierci. To Ameryka, gdzie każdy może być tym kim chce i nawet gej nie musi się obawiać odrzucenia. I gdy tak na to patrzyłem gdzieś w głowie słyszałem cichy głosik "Żyj i pozwól żyć innym". No ale to już zupełnie inna, mroczeniejsza bajka.
Obiektywnie muszę stwierdzić, że jest to typowa romantyczna komedyjka w stylu ona jedna a ich dwóch. Nic nadzwyczajnego. Jest parę śmiesznych scen, a wszystko jest tak słodkie, że większych mdłości nie dostanie się nawet na diabelskim młynie. Do mnie to jednak nie przemówiło. Nie kupuję tej bajki. Może to dlatego, że nie jestem Amerykaninem? Zdecydowanie bardziej spodobała mi się bajka o greckim Kopciuszku i to właśnie "Moje wielkie greckie wesele" polecam zamiast tej skrystalizowanej celulojdowej słodyczy.