Człowiek ogląda w końcu nawet to kiepskie połączenie Matrixa, Seksmisji i 1984 Orwella, żeby tylko popatrzeć na Bale'a i co? I nic, bo nawet kawałka dupy nie pokazał! Stąd mój wniosek, że scenariusz jest nudny i bez sensu. Jedna dobra scena na końcu, gdy badają go maszynką do kontrolowania poziomu emocji i ona cała drga (choć wiadomo, że nie powinna) i Bale mówi nagle "No!" i wszystko się zatrzymuje. Cała reszta jest na poziomie chowania psa w bagażniku przed "złymi ludźmi" i wąchania czerwonej wstążki... Nie zmienia to jednak faktu, że z miejsca zgodziłabym się zostać panią Bejlową.