Film jest świetny mniej więcej do połowy. Zimny, depresyjny, trochę w stylu Roku 1984 albo
451 stopni Fahrenheita. Niestety potem twórcy uznali, że takie ambitniejsze kino bez
możliwości happy endu się nie spodoba, więc postawili na typowo amerykańską rąbankę
dla mas. Największy zawód: scena, gdy okazuje się, że dzieci także są po stronie ojca. Cały
potencjał pada.