Jakoś takoś nijak.... zaczęło się fajnie, a potem się okazało, że w tej całej Liberii to nawet rodzinę można założyć (czyli zrobić coś bardzo bardzo uczuciogennego - a niby chcieli zrobić z ludzi socjomasę), Brandt na Prestonie jak go znajduje na gorącym uczynku wyżywa swoje emocje (gniew), a o dziwo nic go za to nie spotyka... podobnież pan Konsul... ten koniec zbyt zagmatwany, ale zagmatwany mógłby być, gdyby przynajmniej zaskakiwał... a poza tym... wiem, że musi być trochę strzelanki, ale na mój gust mogłoby być mniej. Znakomita za to muzyka i sam pomysł.
Zgadzam sie dokladnie z berenika. Zaczelo się fajnie, a potem sie zawiodlam. Rodzine mozna zalozyc, no ale niby jak skoro uczuc nie maja, to na jakiej zasadzie sie dobieraja, przeciez jakiegos wyboru musza podjac, a zreszta skoro nie maja uczuc to po co mieliby chciec z kims byc?! Nie rozumiem tez, jak to jest, ze oni niby uczuc nie maja, a z zimna krwia zabijaja?! przeciez zeby preston mogl zabic tego goscia co w kosciele ksiazke czyta to musialy nim kierowac jakiekolwiek uczucia, chociazby zlosc, no a skoro jej nie czuje to jak moze zabic..?
ten koniec tez malo zaskakuje... a poza tym... wiem, ze musi byc troche bijatyki, ale jest jej zdecydowanie za duzo, a sceny walki niektore sa beznadziejne (przynajmniej te prestona z robotami). Sam pomysl swietny, ale spieprzono go filmem