To proste, fabułę. Można ten film oglądnąć od początku do końca. W przypadku gniotów jest to niemożliwe. Przyznaje się, książki nie czytałem. Jeżeli filmowy scenariusz nie odbiega zbytnio od treści powieści to oznacza, że to ona uratowała ten film.
Filmowy scenariusz odbiega dość znacznie od treści książki. Nie zawsze wychodzi to zresztą na dobre - akcja filmu pędzi na złamanie karku, przez co np. podczas gdy w książce Saphira przez kilka miesięcy sobie "mieszkała" z Erasiem, to tutaj ktoś wcisnął iście kretyński pomysł ze smokiem instant, który błyskawicznie (nomen omen) osiąga dorosłość wskutek wyładowań atmosferycznych. Podczas gdy w książce podróż Erasia i Broma trwała długo, dzięki czemu bohater mógł nauczyć się władać mieczem z jakąś wprawą, w filmie trwa może kilka dni, a nagłe osiągnięcie przez Eragona mistrzostwa w mieczu i w magii (dzięki czemu może załatwić Ra'zaców - co w książce w ogóle nie miało miejsca) jest kompletnie bzdurne i idiotyczne.
Inne, co pamiętam, że było irytującym odstępstwem od książki (nie żeby była dobra - bo jest fatalna - ale jak się ogląda ten film, to nagle dostrzega się w niej jakieś pozytywy; ot - "myślałem, że jestem na dnie, ale nagle usłyszałem pukanie od spodu"):
- Sielski i słoneczny krajobraz jako otoczka sceny morderstwa Garrowa i ucieczki Erasia tudzież Saphiry (w oryginale była zima, śnieg i siarczysty mróz, co na swój sposób podbudowywało klimat)
- Jedno jedyne "miasto", napotkane podczas wędrówki przez bohaterów, mające postać zbieraniny szałasów i prymitywnych chałup na pustkowiu (w oryginale Eragon i Brom odwiedzili kilka różnych miast)
- Murtagh pojawiający się ni z gruchy ni z pietruchy, który dołącza do ekipy bez żadnego uzasadnienia czy powodu, dla którego mieliby mu zaufać (w oryginale też pojawił się tak trochę ni z gruchy, ni z pietruchy, ale przynajmniej pomógł wtedy bohaterom, przez co ci mogli nabrać do niego zaufania)
- Wizje spod szyldu "help me, Obi-wan Kenobi, you're my only hope", zsyłane przez Aryę Erasiowi - o którym nie miała prawa słyszeć, a także jej okrzyk "Eragon!", kiedy go po raz pierwszy w życiu na oczy widzi (w oryginale żadnych wizji mu nie zsyłała, w ogóle go nie znała, ani nie zawołała na niego po imieniu, kiedy ją ratował - zresztą, i tak była wtedy nieprzytomna, a kontaktował się z nią później telepatycznie, i podczas tych kontaktów też nie od razu mu zaufała, nie znając go w ogóle)
Do tego jeszcze całe mnóstwo mniejszych czy większych buraczków, które sprawiają, że "Najstarszego" nie da się już nakręcić z powodu zbytniej swawoli scenarzysty filmowego "Eragona" - w tym wcześniej wspomniana scena zabicia Ra'zaców (którzy w rzeczywistości giną dopiero w "Brisingrze", a wcześniej rozrabiają przez pół "Najstarszego"), pominięcie wątku Rorana (który pełni - niestety - dużą rolę w późniejszych wydarzeniach), niepojawienie się w ogóle takich postaci jak Orik czy Bliźniacy (którzy również są nie bez znaczenia dla dalszej fabuły), et cetera.
Inne, drobniejsze odstępstwa:
- W książce urgale były jakimiś w ogóle niepodobnymi do ludzi stworami, bodaj krzyżówkami orków i minotaurów (dokładny ich opis nigdy się nie pojawił). W filmie są to wyjątkowo marnie ucharakteryzowani ludzie, których właściwie po prostu pomalowano i doprawiono im rogi.
- W książce Saphira była po prostu normalnym smokiem, a nie krzyżówką psa i papugi.
- Jajo Saphiry wyglądało jak błękitny, gładki kamień, w filmie wygląda jak przerośnięta pigułka Tabcinu... dla grypy to koniec.
- Durza miał w książce czerwone oczy. Poza tym, nie latał w oryginale na jakimś stworze, a w pojedynku Eraś zabił go dzięki łutowi szczęścia, a nie dlatego, że był taki zarąbisty i cwany ("zarąbistość" to akurat cecha właściwa Roranowi - najbardziej kretyńskiej i idiotycznie przepakowanej postaci w dziejach fantasy).
- W książce Saphira zionęła ogniem tylko raz, spiesząc z pomocą Eragonowi (kiedy Durza miał go już wykończyć). W filmie zieje wielokrotnie.
I jeszcze całe mnóstwo innych zmian, których nie chce mi się już nawet wymieniać.
"To proste, fabułę"
Fabuła tego filmidła jest, w ogólnym ujęciu, schematyczna, pełna nonsensów, a na domiar złego infantylna. W jaki sposób ona "ratuje film"?
"Fabuła tego filmidła jest, w ogólnym ujęciu, schematyczna, pełna nonsensów, a na domiar złego INFANTYLNA. W jaki sposób ona "ratuje film"?"
Jest INFANTYLNA- tak i tak być musi. Filmidło to powstało jako opowieść dla dzieci. Gdyby fabuła była bardziej rozwinięta to wątpię by dzieci zrozumiały co się dzieje.
Bzdury.
Książka, pod którą film był robiony, jakkolwiek głupia, infantylna nie jest. I zapewniam cię, że fabuła weń przedstawiona jest na tyle łopatologiczna, że nawet gdyby ją żywcem przenieść na ekran, nawet dzieci by doskonale wszystko zrozumiały.
Po raz kolejny przyznaje, że książki nie czytałem, więc o samej książce nie będę mógł z Tobą podyskutować. Film był dla mnie klasycznym średniakiem, widziałem dużooo gorsze.