Te dzisiejsze filmy nawet nie dorastają do pięt tym z lat 80 i 90.
Nie powiem żebym w całości zgodził się z ta tezą, lecz oględnie mówiąc oczekiwania pewnej części publiczności stoją w sprzeczności z wizjami producentów, zalewających świątynie X muzy falami krwi, gradem kul i lekcjami walki wręcz, na noże, szable, szybkiej jazdy bez 3manki wszystkim czym się da, podczas gdy my oczekiwalibyśmy walki kochanków na poduszki, albo scen rozgrywających się nawet bez słów, a wciskających w fotel, np. - Co się stało w Madison County - scena w deszczu na skrzyżowaniu to chyba już kanon melodramatu, gdy na koniec facet jeszcze wiesza na lusterku i dosłownie głaszcze jej srebrny krzyżyk, a Ona, ściska klamkę siedząc w drugim pickupie, jakby chciała się wyrwać, choć przecież nikt jej nie trzyma ...nagle światła się zmieniają i oba auta odjeżdżają w różnych kierunkach. Oczekiwalibyśmy może politycznych thrillerów (np All the President's Men) rozgrywających się bez udziału arsenału, lub kryminałów w stylu Hitchcocka. Ale przecież sami klaskaliśmy (ja nie, bo tego nawet do końca nie obejrzałem uznając film za denny) - mowa o Hannibalu, zresztą nie lubię też Hopkinsa ...a więc klaskaliśmy gdy Hopkins odgrywał swą najgorszą rolę - moim zdaniem gówniany trzeciorządny aktorzyna, nie potrafiący dbać o wizerunek. Teraz więc nie nalezy się dziwić, że na zasadzie równaj w dół pewnego rodzaju semantyka X muzy została zmieniona aby co bardziej tępi mogli się domyśleć o co chodzi. Tak też i ja postanowiłem odświeżać krok po kroku pamięć o starym dobrym kinie i nie zawracać se głowy tandetą. Nawiązując jednak do tego co piszę na wstępie, w dzisiejszym kinie czasem tez dzieje sie coś ciekawego - to co mi przychodzi na myśl to film Allena - O północy w Paryżu i filmy niegdys etatowego kowboja/szeryfa czyli Clinta Eastwooda, który wyrósł na naprawdę sprawnego narratora w tym całym bajzlu i co film to wpadam w zadumę.