A niewiele osób chwali właśnie to. Pełna symetria kadrów, niemal zawsze centralny kadr; spokojna narracja, labirynt filmowany "z ręki" z perspektywy pierwszej osoby... jeżeli chodzi o montaż to film był bardzo postępowy jak na swoje czasy. Podobały mi się "wtrącenia" wizjonerskie, zapożyczone nieco z Matki Joanny od Aniołów (kręcąca się zakonnica) i wiele innych smaczków z których z pewnością Kawalerowicz chciał uczinić coś w rodzaju swojego rozpoznawalnego stylu w kinie. Podoba mi się zakończenie, jest fantastyczne zrobione.
Współczuję Kawalerowiczowi... bo miał potężny zapał i talent, i tworzył mimo braku środków wielkie widowiska, co niestety nie zrobiło już wrażenia jak wrócił po latach. Gdyby kręcił w Stanach, w tamtych latach, niejedna klasyka wyszła by spod jego ręki.