Bo na pewno nie Rock&Roll!
To nawet nie jest POP, tylko jego ultralandrynkowa odmiana.
Co to za artyści w ogóle?
Kogo te dzieciaki słuchają?
Wtedy rządziło Blondie, Queen, Michael Jackson, Madonna, Genesis, Phil Collins, The Police,
David Bowie, Rolling Stones, Bee Gees. Jedna Bonnie Tyler wiosny nie czyni. Tytułowy utwór
jakiegoś Kenny Logginsa faktycznie wytrzymał próbę czasu, ale cała reszta - co to za dziwolągi?
W ogóle ten film jest jak z innej planety. W jakich czasach to się dzieje, bo na pewno nie w latach
80. Ronald Reagan może i był konserwatywny, ale epoka kontrkultury zrobiła swoje i rozprężenie
obyczajowe lat 60 i 70 było już nie do powstrzymania. A obrazek z tego filmu to Ameryka z lat... 50,
epoki mccartyzmu, polowania na czarownice, rządów Hoovera. Ten film w ogóle nie oddaje
realiów swej epoki.
Do "Flashdance" Adriana Lyne'a i "Sławy" Alana Parkera daleko, oj daleko.
Czytając twój post wydaje mi się, że jednak nie masz takiego pojęcia o muzyce jak ci się widocznie wydaje. Ani o rodzajach muzyki.. Samo pytanie tytułowe jest głupie. "Jakiegoś" Kenny Logginsa hahah No i jesli chodzi o próbę czasu to bardzo popularna jest tez inna piosenka z filmu -- "Never" ze sceny w warsztacie samochodowym i bardzo pasuje do klimatu filmu.
Nie ma ani Lionela Richie, ani Stevie Wondera, ani Eltona Johna. Ani Bee Gees, ani Jacksons 5, ani The Commodores...
Można by wymieniać i wymieniać. Ale już nie o samą muzykę chodzi (może nie mieli praw autorskich, ale z drugiej strony skoro ich nie mieli to po co robili film taneczny?), chodzi o świat przedstawiony.
"Footloose" to nie jest Ameryka lat 80. znana nam choćby z takich obrazów jak "Ryzykowny interes", "Gry wojenne", "Klub winowajców", "Dziewczyna w różowej sukience", "Wolny dzień Ferrisa Buellera", "16 świeczek", "Dziewczyna z komputera", "W krzywym zwierciadle", "Powrót do przyszłości", czy "E.T".
To jest Ameryka z lat 50.
Gdy oglądam ten opresyjny świat z wszechmocnym duszpasterzem myślę o "Dzikim" Laszlo Benedeka, "West Side Story", "Buntowniku bez powodu", czy "Grease" (ten ostatni dział się w latach 50/60 więc ok). Nie wiem, gdzie to się dzieje, ale nie w Ameryce Jimmy Cartera i Ronalda Reagana.
Przecież ten film to nie analiza kulturowo - muzyczna Stanów lat osiemdziesiątych, tylko film muzyczny, którego fabułę można streścić jednym zdaniem. Jego budżet nie byłby w stanie opłacić nawet połowy wymienionych przez Ciebie gigantów ówczesnej dekady, żeby móc ich piosenki umieścić w filmie. Który film muzyczny ma cokolwiek wspólnego z rzeczywistością? Który ją charakteryzuje w jakikolwiek sposób? On ją nagina na taką jaką byśmy chcieli żeby była, jak komedie romantyczne ;-) Wymienione przez Ciebie tytuły filmów czerpią z tamtego okresu, a footloose taki nie jest, bo to inna bajka, inna konwencja. Ten film to marzenie każdego producenta i nieliczny przykład tego, że przy małym budżecie, mało znanym reżyserze i aktorach, stał się pozycją kultową. Kawałki muzyczne które się w nim pojawiają zna chyba każdy. Może nie konkretnie z nazwy, ale słyszeli je wszyscy. Który z obecnych street dance'ów z tabunami tancerzy w 3D może pochwalić się choćby w połowie takim sukcesem? Nikt już dzisiaj o nich nie pamięta, a my po 30 latach od premiery footloose ciągle o nim dyskutujemy. Jeśli to nie jest sukces, to co nim jest?