Forrest Gump to film prosty, naiwny i głupiutki. Co jakiś czas na tym forum pojawiają się tego typu komentarze, ale wszelkiego rodzaju znawcy odwołują się do tzw. teorii zgody powszechnej, kwitując, że „250 000 ludzi nie może się mylić!”. Powinienem w tym miejscu przytoczyć słynny cytat o muchach, ale daruję to sobie. Podkreślę na wstępie tylko tyle, że część z tej rzeszy ludzi nie ma swojego zdania – widząc tak wysoką ocenę sądzi się raczej, że samemu się czegoś nie zrozumiało. W ten sposób cała publika wydaje się jednogłośna, podczas gdy znaczna jej część szuka tylko społecznego lustra.
Ja nie mam zamiaru powielać peanów pod adresem tego filmu. I od razu mówię, że nie jestem jedyny. Recenzent Entertainment Weekly zauważa: „It is also glib, shallow, and monotonous, a movie that spends so much time sanctifying its hero that, despite his "innocence," he ends up seeming about as vulnerable as Superman” (nie tłumaczę, bo większość angielski zna – mam nadzieję). I jest to idealne podsumowanie tego filmu, męskiej wersji bajeczki o Kopciuszku, Małym Księciu uwikłanym w wydarzenia XX wieku. Opinię tę podzielają recenzenci z Rotten Tomatoes (średnia 75% robi o wiele mniejsze wrażenie niż horrendalnie zawyżona ocena na Filmwebie). Ale – oczywiście – wciąż jestem wystawiony na zarzuty. W rzeczy samej, powielam argumentację ze zgody powszechnej.
Zacznę może od tego: o czym jest ten film? Przyznaję, nie wiem. Gdybym na miejsce tytułowego niepełnosprawnego podstawić zdrowego, film byłby o niczym. Oczywiście, łatwo jest pleść banały o „przyjaźni, miłości, nadziei”. Problem w tym, że każda z tych rzeczy jest potraktowana tak powierzchownie, iż tak naprawdę nie mówi nic o tych zjawiskach. Raz na jakiś czas pojawiają się tu mądrości, ale mają w sobie wiele z pseudofilozofii Paolo Coelho (słynne „życie jest jak pudełko czekoladek…”). W porównaniu z Tajemnicą Brokeback Mountain (mam na myśli książkę), gdzie całe opowiadanie kończy się surowymi słowami „Jeśli nie można czegoś zmienić, to trzeba z tym żyć”, cytaty z Forresta są słodkie aż do mdłości i mogą służyć jedynie jako nośne frazy, nad znaczeniem których nawet się nie zastanawiamy.
Czy ten film może przejąć? Nie sądzę. Nie czuję się władny odpowiadać za każdego, ale w moim odczuciu ta banalna historyjka nie wnosi nic do naszego życia. To po prostu sympatycznie spędzone dwie i pół godziny – film nie nudzi, ale ma charakter czysto rozrywkowy. Pytanie, czy na liście najwybitniejszych filmów, obok kina tak zaangażowanego jak Dwunastu gniewnych ludzi powinien pojawiać się Forrest Gump, pozostawiam otwarte. O historii można zapomnieć niemal natychmiast po jej obejrzeniu, co najlepiej o niej nie świadczy.
Dlaczego zatem Forrest Gump zebrał tak dobre recenzje? Bo ludzie generalnie unikają trudnych tematów. Nie oglądają kina zaangażowanego czy chociażby skłaniającego do refleksji. A kiedy zobaczą, że wśród tych najlepszych jest Forrest Gump, sięgają po niego. To nic, że bohater plecie banały – komuś wychowanemu na Hollywoodzie tyle wystarczy, by poczuć głębię. Niestety, jest to głębia pozorna, o czym możemy się przekonać, kiedy tylko wystawimy nos poza Amerykę, zżartą bezsensami Transformersów, Resident Evilów i tym podobnych perełek.
Ostatni akapit zostawiam dla tych, którzy czują się doświadczonymi kinomanami i zaraz zaczną mnie krytykować, że „im przecież się podobał”. Nie przeczę. Ale z chęcią podyskutuję nad tym, co się podobało. Jaka idea okazała się chwytna? Co zostało z tego filmu w Twoim życiu? Czy zmienił w Tobie podejście do pewnych rzeczy? Ja znam co najmniej tuzin filmów, które mnie zmieniły. Forrest Gump do nich nie należy. Ale – jestem otwarty na dyskusję. Może ten film jest trochę jak Ptasiek Whartona albo Samobójczynie Eugenidesa – obie te książki to również banalne historie (a Ptasiek to Forrest Gump obserwowany od zewnątrz), które zdobyły popularność, nie do końca wiedzieć czemu.
Rada dnia? Jeżeli lubisz proste, urocze filmy, obejrzyj sobie Dróżnika albo Once. Obrazy bez hype’u, bez kompleksów i bez komentatorów, którzy będą chcieli Cię zjeść na śniadanie, bo skrytykowałeś coś, czego skrytykować NIE MOŻNA, a jeżeli to zrobiłeś, to stałeś się nagle enfant terrible Filmwebu. W wymienionych wyżej produkcjach znajdziesz to samo, tylko lepiej – poważniej, głębiej, bardziej wzruszająco: w taki sposób, że te filmy zapadną głęboko w Twoją pamięć. Forrest Gump na tym tle to niestety wydmuszka – opakowana banałami, miałka i nieciekawa. „At its best, Forrest Gump is a gentle, elegiac fantasy about love and trust” – pisze recenzent San Francisco Chronicle. Dla dobrego filmu to wystarczy. Dla genialnego, za który uchodzi Forrest Gump, to stanowczo za mało.
Napisałeś „Forrest Gump to film prosty, naiwny i głupiutki”. Tak. Tak jak jego główny bohater. Dodałbym do tego, że film jest efekciarski, kompletnie nierealistyczny, typowy produkcik pod masowego średnio wymagającego widza.
Zgadzam się z Tobą w pełni, że większość ludzi działa stadnie i konformistycznie. Tak jest w każdej dziedzinie życia. Nie tylko na Filmweb. Mało kto chce leżeć na marginesie. Albo być zaszczuty. Strach.
Cytatu o czekoladkach nie znoszę. Jest tępy. Może dlatego, że mi się nic nie przytrafia. Kieruję swoim życiem jak umiem i mogę. Nie wyciskam siebie jak cytryny bo mi coś we mnie ciągle nie pasuje lub nie pasuje innym. Nie boję się leżeć na marginesie. W ogóle jest we mnie mało strachu. Jeżeli już to bardziej boję się o innych niż o siebie. Boję się też samego strachu.
I dlatego utożsamiam się z tym debilem. Któremu się tyle przytrafiało. Czy aby na pewno przytrafiało? Kierował się pokorną miłością do matki, dziewczyny, przyjaciół, ojczyzny… Bał się jak cholera o innych. A o siebie? Dlatego przed laty napisałem tu na FW pod tym filmem; „Ze strachu chwytamy się naszych złudzeń. Nie puszczamy nawet gdy wiatr wyrywa nam ręce a głowa jak biała flaga trzepocze na wietrze. Forrest szedł bez strachu...”.
Recenzentów (h)amerykańskich gazet sobie daruję. Daruję sobie też Oscary. Nie robią na mnie żadnego wrażenia. Nagrody i recenzje (dziś) są przede wszystkim dla stada by wiedziało gdzie podążać. Powiem tylko, że sam jesteś jak Forrest wystawiający się na odstrzał. W sprawie jakiegoś tam filmiku co prawda ale zawsze. Życzliwie ode mnie. Dlaczego tak ostro? Piszesz to bo się boisz? O kogo? O masowego widza? Bo nie o siebie i swoje zdanie przecież (?) Jak przedziwnie ten film łączy się z Twoim wpisem.
Na koniec. Dla mnie „Forrest Gump” to film o strachu (dziewczyna, oficer itd.) i jego braku. Jak bardzo się bali żyć ze swoimi ułomnościami. Że nie dadzą rady. I jak przy Forreście z czasem łagodzili swój strach. Czy trzeba być debilem żeby tak bardzo się nie bać? Jeżeli tak to… Pozdrawiam. (Forrest).
Przyznaję, że to wyjątkowo ciekawa interpretacja. Ale nie jestem pewny, czy jest w stanie przydać wartości samemu filmowi. Być może to, co oglądamy to lustro nas samych - widzimy to, co sami chcemy zobaczyć i co jest w nas. Ale gdyby rozpatrywać ten film z punktu widzenia wieczności, czyli w oderwaniu od tego czy innego widza, taka próba jego obrony okazałaby się raczej nieskuteczna. Zwłaszcza, jeżeli strach interpretować bardziej atawistycznie i nieludzko niż tylko jako mroczną wizję przyszłości, z którą nie chcemy się mierzyć. Zatem, choć powyższa interpretacja robi na mnie wrażenie (i jestem za nią wdzięczny), to zastanawiam się na ile jest to interpretacja filmu Forrest Gump, a na ile Twoja interpretacja wątków w nim rozrzuconych. Niestety, w filmie najważniejsze jest to, co jest, a nie to, co znaczące przez nieobecność (lub obecne jedynie potencjalnie). Choć w tym drugim przypadku można powiedzieć "ile ludzi, tyle interpretacji", to obawiam się jednak, że mnogość interpretacji równa się brakowi jednoznacznej treści.
Absolutnie nie mam zamiaru bronić tego filmu. Sam zresztą nie wierzę, że to co dla mnie w nim ważne było jednym z celów autorów tego dzieła. Raczej efekciarstwo i w treści i w formie. Dla mnie strach spaja ten film w całości (szczególnie wątek dziewczyny i jej miotania się plus udział Forresta w tym tańcu). Tak. Widzę to co chcę zobaczyć. I to mi wystarcza. Dla mnie nie ma narzędzi poznawczych by stwierdzać cokolwiek obiektywnie do końca także w wieczności. Szczególnie gdy oceniamy i interpretujemy „produkty” humanistyczne (kreatywne). Inaczej z techniką. Jak na ulicy gdzie mim wytęża swe siły by przedstawić nam „coś”. Ktoś przystanie. Nie rozumie idzie dalej. Inny patrzy, patrzy i też nie rozumie. Następny obejrzał i wydaje mu się, że rozumie. Tylko co? Jeszcze inny nic nie widzi przechodzi obok. Zebrać ich wszystkich. Co widzieli. Każdy coś innego.
Zgadzam się co do wyolbrzymionego sensu tego filmu. Sama podjęłam się ostatnio obejrzenia TOP 500 filmwebu [chodzi mi o tytuły filmów do przejrzenia, a nie czyste sugerowanie się oceną tych wspomnianych 250 tys osób ;)], a do "Forresta Gumpa" miałam podejść...milion? Może to przesada, ale wiele razy zaczynałam i na tym się kończyło. Ten film nie ma moim zdaniem niczego szczególnego, ot - film jakich wiele. Więcej refleksji miałam po "Radio" z Goodingiem, a sam film pamiętam jak przez mgłę - wrażenia pozostały. Z komentowanego tutaj filmu zapamiętam tylko świetną rolę Hanksa, bo uważam, że się spisał. Jednak wydaje mi się, że to jest częsta cecha u ludzi, którzy oceniają, komentują filmy - postaci inne, chore są dobrze oceniane, bo w rolę naprawdę trzeba się wczuć, a to zawyża ocenę. Ja jednak oddam Hanksowi co jego - bardzo dobrze mi się go oglądało, ale historia do mnie nie przemawia.