6,4 37 tys. ocen
6,4 10 1 37116
6,9 47 krytyków
Foxcatcher
powrót do forum filmu Foxcatcher

Wydawać by się mogło, że dramat sportowy, czy ogólnie rzecz biorąc, film sportowy (który najczęściej jest dramatem), to ten szczególny gatunek, w którym, ze względu na przedstawiane zagadnienia, aż roi się od klisz, utartych trików czy wreszcie, jakże nie lubianego, patosu, który jest przecież nieodzownym elementem towarzyszącym zarówno zwycięstwu, jak i porażce, czyli zjawiskom ściśle ze sportem sprzężonym. W filmach Bennetta Millera tak nie jest. Jego Moneyball, czy właśnie Foxcatcher, to najwłaściwsze przykłady na to, że wyżej wymienione bolączki tego nie szczególnie obleganego przez reżyserów gatunku da się zatuszować na tyle, żeby nie sprawiały jakiejkolwiek niewygody.

Foxcatcher to film biograficzny opowiadający o zapaśniku Marku Schultzu, zdobywcy złotego medalu olimpijskiego na igrzyskach w 1984 roku w Los Angeles. Rozpoczyna się w momencie, w którym młodszy Schulz (w tej roli Channing Tatum) wraz z bratem Davem (Mark Ruffalo) przygotowuje się do mistrzostw świata. Jego życie i kariera sportowa nabiera rozpędu po nieoczekiwanym telefonie od właściciela klubu zapaśniczego, Johna Du Ponte'a (Steve Carell).

W XX wieku sport w Stanach Zjednoczonych łączył się z patriotyzmem wyjatkowo napiętą liną. W owych czasach medale na międzynarodowych imprezach sportowych zdobywało się przede wszystkim dla kraju. Miller cienką kreseczką zarysowuje tu stosunek bohaterów do patriotycznej miłości. Tylko czy aby na pewno jest ona autentyczna? Mam wrażenie, że nie. John du Pont to człowiek, którego duma przewyższa wszystko inne, nawet miłość do kraju. Duma i deficyt wartości, które rozpadały się z biegiem jego życia. Z filmu wyłania się obraz człowieka nie tyle zagubionego, co zatraconego w swoim szaleństwie, w swojej chciwości i braku akceptacji. Wszystko to ponownie nakreślone cieniutkimi kreseczkami, które nadają filmowi nie tyle enigmatyczności, co subtelności. Swoją cegiełkę przyłożył do tego Steve Carell, który udowodnił, że w dramacie czuje się jak ryba w wodzie, mimo charakteryzacji, która przez cały seans starała się odwrócić uwagę od jego gry. Nie twierdzę jednak, że Foxcatcher jest subtelny przez cały czas. Myślę, że Miller odnalazł w tej historii symbiozę znaczeń i zachowań, które pozwoliły mu grube, bezwzględne krechy (finałowe sceny) połączyć z tymi cieniutkimi, subtelnymi. Wyszło imponująco. Wróćmy jednak do bohaterów. Bracia Schultz. Mark i Dave. Mlodszy Mark - mało odpowiedzialny, narwany, głodny sukcesu i wyjątkowo naiwny. W pewnym momencie jego szacunek i przyjacielska miłość do swojego autorytetu staje się przerażająca, a on sam przeistacza się w zwierzę. W psa, który jest gotowy zrobić dla swojego pana wszystko. Nawet zdobywać najwyższe laury, byle tylko go nie zawieść. Du Pont go usidlił. Nie bez przyczyny, gdyż krążą pogłoski, że miał pobudki homoseksualne, co wyraźnie widać po jego zachowaniu podczas treningów. Mark do tego stopnia ufa swojemu mentorowi, że podczas gdy ten poniża go przy innych zawodnikach, doznaje niemal całkowitej degrengolady. Mój stosunek do roli Tatuma jest, niestety, ambiwalentny. Niestety, bo naprawdę darzę go dużą sympatią i liczyłem na niego bardziej niż za każdym innym razem. Nie podołał. No może nie całkowicie. Miał kilka dobrych momentów, kilka niezłych, ale tych słabszych, drewnianych, dziwnych i wymuszonych było znacznie więcej. Zgoła inne, bo ekstremalnie dobre wrażenie zrobił na mnie Ruffalo. Jego postać starszego z Schultzów, Dave'a, swoją wstrzemięźliwością, oddaniem, a przede wszystkim miłością do rodziny i brata pokazała pozostałym dwóm panom miejsce w szeregu. Ruffalo epatuje naturalnością i empatią na ekranie. Jest zdecydowanie (aktorsko) najjaśniejszym punktem tego filmu.


W Foxcatcherze najmocniej zaznaczane są właśnie relacje, które bez wątpienia stanowią clou całego dzieła. Oczywiście, ważnym elementem są też wewnętrzne rozterki poszczególnych bohaterów, które są przez te relacje napędzane. Miller wie jak ugryźć stronę psychologiczną tak, aby nie zdominowała całego filmu. Grube krechy i cieniutkie kreseczki. Mam wrażenie, że powoli, lecz bardzo skrupulatnie staje się on rzemieślnikiem, który dokładnie wie co robi i coraz częściej robi to bardzo dobrze. Foxcatcher to imponująco przedstawiona historia drogi do sukcesu za wszelką cenę, nawet cenę psychicznego upadku.

Bennett Miller znany jest z prostego, acz bardzo efektownego filmowania. Również w "łapaczu lisów" daje się zauważyć znakomite wyczucie i konsekwencje reżysera w prezentowaniu kolejnych segmentów, sekwencji czy pojedynczych ujęć. Miller ma swoją własną, niezależną wizję kina biograficznego. Problem mam wyłącznie z niektórymi scenami, które mimo wyraźnych starań, nic nie wnoszą. Albo raczej wnoszą, delikatny zamęt, bo widz nie znający dokładnie (albo wcale) historii mistrza olimpijskiego i jego bogatego mentora, poczuje lekki mętlik.

Niemniej, najnowszy film reżysera Moneyball, to bardzo dobra propozycja, zarówno dla fanów kina sportowego, jak i dla fanów dramatów psychologicznych, które kładą większy nacisk na budowanie relacji, niż na penetrację zagubionych umysłów. Zaryzykuję nawet, że jak dramat sportowy, to tylko Bennett Miller.