Jestem świeżo po seansie i tj. w tytule mam mieszane odczucia. Świetne kreacje Carella i Ruffalo - moim zdaniem Ruffalo zagrał nawet lepiej od Steva - bardzo dobre zdjęcia i praca kamerą, Tatum nie taki zły, choć wydawał mi się nienaturalny, ale... Generalnie film ten jest "cichy" i stonowany, muzyka występuje rzadko, a jak już "coś gra" to nie porusza. Czy film jest nudny? Nie zdziwię się, jak ktoś tak stwierdzi, aczkolwiek osobiście mnie nie znużył. Historia sama w sobie też jest ciekawa, ale jednak coś temu filmowi zabrakło, a ponieważ bardzo cenię sobie muzykę w dramatach to może właśnie o to chodzi. A Wy co sądzicie?:)
Ja również mam podobne odczucia. Film widziałem dzisiaj. Przez pierwsze 15-30 minut seansu miałem wrażenie, przytłaczającej wręcz ciszy. Wręcz wydawało mi się, że to w kinie coś jest nie tak z dźwiękiem :-) Kreacje aktorskie całego tria na plus. Mnie zwłaszcza podobała się gra Carella, kojarzonego raczej z nieskomplikowanymi komediami. Choć Ruffalo i Tatum trzymają bardzo wysoki poziom... W każdym razie warto zobaczyć! Jak ktoś lubi dobry dramat psychologiczny, świetnie zagrany to polecam!
I jeszcze tak nawiązując do osób oceniających film na 1. O gustach wiadomo się nie dyskutuję... Ale dla wszystkich kinomanów. Przed obejrzeniem filmu przeczytajcie co nieco na jego temat. O czym opowiada, jaki to gatunek, może jakąś recenzję... Unikniecie rozczarowań i zbytecznego wydawania pieniędzy! Przecież mając tak duży wybór filmów w kinie każdy znajdzie coś dla siebie... W każdym razie "Foxcatcher" to nie jest nudny film!!! Nie dla tych, którzy lubią kino psychologiczne oraz zwracają uwagę na grę aktorów. Ta jest tutaj górnych lotów :-)
A ja odebrałam brak muzyki zupełnie inaczej- przez to, że nie była tak nachalna, twórcy filmu nie sugerowali mi, co mam w tym właśnie momencie czuć - nie manipulowali mną i moimi uczuciami. Przez to właśnie,że muzyki bylo malo, bardzo dobrze zapamiętałam chwile z dźwiękami w tle - scena kiedy Mark jedzie do Foxcatcher była przepiękne, bo taka właśnie była wtedy muzyka. "Fame" Davida Bowiego idealnie pasowało do sceny świętowania po Mistrzostwach.moim zdaniem oszczędność środków wyszła filmowi na dobre - bo takie też jest życie - proste do bólu, pozbawione lukru i patosu.
Z jednej strony tak, ale to chyba kwestia tego co oczekuje się od filmu - jak pisałem wyżej bardzo cenię muzykę w dramacie, a tu mi jej zabrakło - owszem, jej brak pozwala na "szerszy" odbiór, ale czy tego każdy szuka? Przecież chyba każdy ma podobne odczucia po jakiejś konkretnej scenie, a muzyka potęguje te wrażenia, a jak ktoś (np. ja) nie zapamiętuje kwestii to muzyka pozwala je "zatrzymać":)
Miło to słyszeć luki:)
Gdzie jak gdzie,ale tutaj zdecydowanie muzyka pozwala się zatrzymać i spotęgować wrażenia :-) Dla mnie właśnie piękna,oszczędna,nienachalna muzyka dopełnia ten obraz. A od sceny,w której Dave ustala warunki z Du Pontem właśnie muzyka nas prowadzi do tego co ma się wydarzyć - jest piękna,smutna i niepokojąca... Ale to tylko moje odczucia. No i może Agiwki ;-)
Wiadomo, opinii będzie tyle co ludzi, którzy obejrzeli film. Osobiście wolę inny przekaz;)
Rzadko sie spotyka film sportowy który by był przedstawiony w tak odważnej formie. Nie boje sie nawet stwierdzić że ten film był "ciężki". Przed seansem w ogóle nie spodziewałem się, że tak to będzie wyglądało. W każdym razie na duży plus. A role Rufallo i Carella bardzo dobre. Szególnie kreacja Carella mi się podobała ! :D
A jeżeli chodzi o to , że film jest nużący, to pewnie przez to taka niska ocena. Większość ludzi oceniająca filmy na filmwebie jest niecierpliwa i od razu chcieliby akcje. A "foxcatcher" powoli buduje nastrój i wprowadza nas w mroczne dla Marka Schultza lata 90 :)
Z jednej strony tak, ale nie tego się spodziewałem obejrzawszy trailer. Jakby była muzyka i hm nie chcę powiedzieć akcja, ale jakieś budowanie napięcia czy coś w tym rodzaju (co nawiasem mówiąc - cóż za przypadek^^ - może "zrobić" muzyka). Kilka scen na prawdę mi się podobało, czy z muzyką czy bez niej - np. scena w helikopterze, pokaz du Ponta przed matką, relacje między nim a Markiem, ale zdecydowanie czegoś mi tu zabrakło