Historia, którą ''upatrzył'' sobie Bennett Miller znana jest zapewne tylko nielicznej grupie widzów, a więc tym razem dostajemy od kina zupełne przeciwieństwo legendarnej Enigmy, która staje oko w oko z Turingiem u Tuldyma w ''Grze tajemnic''. O Nazistowskiej maszynie szyfrującej słyszał chyba każdy (wstydem byłoby nie słyszeć, nie znać tematu itd), o braciach Schultz już niekoniecznie. Czemu piszę o jednym i drugim filmie w tym samym zespoleniu? Oba właśnie goszczą na naszych ekranach, oba zdobyły po kilka nominacji do tegorocznych Oscarów, oba też, mówią o nieszczęśliwych losach bohaterów. Jednak patrząc na przekaz zawarty u Millera, jego treści bliżej do ''Whiplasha'' Damiena Chazelle, niż ''Gry tajemnic'' Tuldyma.
''Foxchatcher'' to obraz przepełniony samotnością, niedowartościowaniem, zagubieniem w rzeczywistości, brakiem akceptacji, ciągłym byciem w cieniu kogoś bliskiego. To obraz wypełniony po brzegi smutkiem i psychodramą.
Mark Schultz (Tatum) dąży do tego samego co zdobył w życiu jego brat Dave. Jednak widać, że chłopak nie radzi sobie z samym sobą i zamiast brnąć za wszelką cenę przez kolejne etapy w drodze na szczyt, zaszywa się gdzieś głęboko we wnętrzu własnego umysłu. Przepełnia go ocean złości, goryczy i pretensjonalności. Jest do tego stopnia samotny, że aż trudny do zrozumienia.
Dave jest przeciwieństwem Marka. Otwarty na zmiany, twardo stąpający po ziemi facet, kochający mąż, ojciec dwójki dzieciaków. Osiągnął wiele, ale podejmując decyzję o wyjeździe, deprymuje Marka i podcina skrzydła bratu.
Gdy nagle na drodze młodszego z Schultz'ów staje tajemniczy jegomość, ekscentryk i filantrop John Du Pont, pojawia się nadzieja na przyszłość oraz iskra na dalszy rozwój w karierze zawodowej Marka. Wszystko jasne? Tak mniej więcej wygląda zarys biografii trzech facetów, którzy chcieli od życia tego, czego chce chyba każdy z nas, a więc szczęścia, zrozumienia i bycia kimś więcej niż tylko przeciętniakiem.
Największym atutem ''Foxcatchera'' jest sama historia. Takie dramaty z tragicznymi finałami ogląda się z zapartym tchem i tu powinno być nie inaczej. Niestety Bennett Miller nie zadbał o każdego widza, a tylko o jakąś część publiki, choć prawdę mówiąc w pierwszym rzędzie i tak poszło o nagrody i opinię krytyków.
Niektórzy twierdzą, że mimo, iż forma tego opowiadania jest ciężka, da się ją bez problemu przełknąć i zaakceptować. Otóż nie do końca tak chyba z tym jest. Jeśli ci, którzy zachłysnęli się ''Foxcatcherem'' chcą wyrozumiałości, muszą sami zrozumieć tych, którym film ten się nie podobał i nie dlatego, że był zły. On po prostu miał prawo przygnieść do ziemi, a nie wszyscy lubią uczucie pozbawienia oddechu pod czyimś ciężarem.
Od samego początku wyczuwa się atmosferę rozgoryczenia, smutku, wręcz przytłoczenia. W pewnym momencie zaczyna to działać na widza ''dołująco''.
Film mógłby bardziej porwać, gdyby wpompowano w niego więcej emocji, szaleństwa, prawdziwego obłędu, między innymi obłędu Du Ponta. Niestety jego postać brzmi i wygląda zbyt karykaturalnie (wiem, wiem, taka miała być, ale...), przypominając tym samym drogę na ...szubienicę. Po prostu widać na kilometr w tym facecie problemy natury osobistej wielkości Księżyca.
Grany przez Tatuma Mark Schultz chce w życiu coś osiągnąć i wyjść z cienia brata. Ale brak mu motywacji, poczucia woli walki, jego samodyscyplina jest niewystarczająca. Jednak można to bardziej zrozumieć, niż zakompleksionego ''kurdupla'', który sam chyba do końca nie wie, czego pragnie od świata.
Wracając do gry aktorskiej, to w moim przekonaniu Tatum lepiej oddał swoją postać (pomimo drewna aktorskiego) niż tak wychwalany pod niebiosa Carell. W przypadku tego drugiego, chyba lepiej prezentuje się jego charakteryzacja.
Nie będę prawił na temat poruszania się i wyglądu (mimika Channinga jest koszmarna) aktora, ale podejrzewam, iż jest to przesadnie wymuszone. Twierdzenie, że zapaśnicy tak właśnie się zachowują i wyglądają, jest zwykłym uogólnianiem.
Co do Ruffalo to także nie wiem czemu aktor ten zdobył nominację. Było kilka lepszych drugoplanowych ról w ubiegłym roku, które śmiało można było wyróżnić. Zagrał nieźle, ale nie rewelacyjnie.
''Foxcatcher'' to dramat ciężki w swej stylistyce. Ponure zdjęcia, praktyczny brak muzyki (ta którą słyszymy jest idealnie wkomponowana w obraz i jeszcze bardziej go przygnębia), powolne tempo i zagubione postaci, sprawiają, że film wygląda jak martwy. Miller wymusił większe emocje na widzu, niż zawarł w swoim dziele.
Może gdyby była jakaś nadzieja, więcej światła i potu pozostawionego na macie, ''Foxcatchera'' przyjąłbym go z większym entuzjazmem. Jednak szczerze trzeba powiedzieć, że tę osobiste tragedię Schultz'ów i Johna Du Ponta zobaczyć powinien każdy widz, chociażby ze względów wyciągnięcia z tej ponurej historii własnych wniosków.
Za samą biografię, trud i starania się aktorów, trochę za grę Ruffalo i Tatuma (z zaciśniętymi zębami), za charakteryzatorów, wstawianie archiwalnych zdjęć, wystawiam 5,5/10. Na obecną chwilę muszę się oswoić z tym filmem w samotności. Może być – na tyle mnie dziś stać.