Ten film to absolutna perełka i list miłosny do kina lat 80. Tyle udanych nawiązań do ukochanych Sin City, Kill Bill, Pulp Fiction się nie spodziewałem. Wszystko ze smakiem. Sfilmowane wzorowo. Oprawione klimatyczną muzyką. Dobór aktorów i ich role - coś pięknego i dla takich doświadczeń kocham kino!
Miała to być mierna podróba Tarantino w sosie nastalgii za latami 80. I rzeczywiście, pierwsze dwie nowelki to bardziej zabawa (choć udana), cosplay, niż „poważne kino”. Ale potem wchodzi epizod 3 i już wiesz, że to rollercoaster a nie ciuchcia po parku. W 4 wszystko się domyka, łączą wątki i poszlaki. I nagle...