Krótko po seansie "Full Metal Jacket" podzielałem zdanie wielu, że film dzieli się na dwie części- genialną i (tylko i aż) bardzo dobrą. Jednakże kilka dni przemyśleń i doszedłem do wniosku, że nie można tak robić, bo krzywdzi się po prostu ten film, którego konstrukcja jest przemyślana w najmniejszym stopniu, wszystko to co widzimy w owej drugiej części ma swoje korzenie w pierwszej.
Nie mogę jednak zaprzeczyć temu, że po doskonałych 45 minutach przedstawiających szkolenie żołnierzy film nieco poziom obniża. Wracając jednak do tych początkowych trzech kwadransów. Niech mnie kule biją, to było jedne z najwspanialszych 45 minut spędzonych na jakimś filmie w całym życiu!!! Po prostu najprawdziwszy majstersztyk, absolutne mistrzostwo świata reżyserskie Kubricka i aktorskie R. Lee Ermey'a, a do tego doskonałe zdjęcia, muzyka (w scenie kocówy i łazienkowej mroziła krew w żyłach). Na początku zwrócił na siebie moją uwagę kompletny brak dialogów. Bohaterowie nie mają nic do gadania, a my bombardowani jesteśmy monologami Hartmana. Chyba z 10 minut jedyna wymiana zdań odbywa się tylko między sierżantem a gnojonymi przez niego szeregowcami. Kubrickowska oszczędność w najlepszym wydaniu. Jest ona widoczna w całym filmie, który dzięki niej zyskuje wyjątkowy klimat i cechuje się innym niż w podobnych fimach podejściem do tematu. Kubrick pokazuje Wietnam nie tak jak to sobie w pierwszym skojarzeniu wyobrażamy. Nie ma tutaj żołnierzy przedzierających się z maczetami przez dżunglę. W "Pełnym magazynku" pokazano starcia uliczne, czajenie się w zrujnowanym mieście, gdzie jeden snajper staje się wrogiem równie ciężkim jak pluton Wietnamczyków na otwartym terenie gdzieś w dżungli. Same sceny batalistyczne, chociaż nie ma ich dużo, robią spore wrażenie nie tylko z powodu świetnych efektów pirotechnicznych. Śmierć przychodzi tu bardzo nagle, pomoc- wcale. Tak więc "druga" część filmu, chociaż nie przykłuwa już tak wzroku do ekranu jak "pierwsza" to nadal trzyma w napięciu i wciąga.
No dobra, ale powiedziałem, że nie powinno się tak rozdzielać tego filmu. Dlaczego? Ponieważ nie jest to kwestia tego, że Kubrickowi starczyło geniuszu tylko an 45 minut, a potem po prostu pokazał wojnę jako taką. Szkolenie pokazano w tym celu, aby jeszcze bardziej uderzyło nas jak to wszystko jest bezsensowne i nic nie warte. Hartman trenuje swoich podopiecznych na maszyny do zabijania. Główny bohater- Joker, chce być jedną z nich i na koniec szkolenia zapewnia sierżanta, że jest. Pomimo to, kiedy obserwujemy jego losy już na froncie widzimy wyraźnie, że słowa nie przekładają się na czyny. Chociaż pod koniec Joker z dumą stwierdza, że w końcu jest tym kim być powinien, to my przecież wiemy, że żaden z niego zabijaka. Przy tym wszystkim pozostawieni jesteśmy w stanie pewnego zaniepokojenia o naszego bohatera, czegoś co trudno wytłumaczyć. Może jest to strach, że Joker skończy tak jak Payle? Spójrzcie kiedy on dopiero został nazwany przez Hartmana żołnierzem- kiedy już totalnie zwariował. Czyżby więc Kubrick mówił nam, że wojna i całe z nią związane szkolenie to pranie mózgów, które z ludzi robi żołnierzy kosztem ich umysłów? Nie jestem znawcą więc na 100% tak nie powiem, ale taka myśl we mnie utkwiła.
"Full Metal Jacket" kończy się nagle i w sposób niezwykły. Piosenka towarzysząca ostatniej scenie domyka doskonale ogólny wątek, po tym jak indywidualny Jokera znajduje swoje równie błyskotliwe rozwiązanie. Zapadające w pamięć, doskonałe zakończenie rewelacyjnego filmu.
9/10
no dokladnie nic dodac nic ujac. jestem wielkim fanem kubricka i kazdy jego film zachwyca i pozostaje w pamieci na dlugo. co do Full Metal Jacket wszystko zostaje w jak najlepszej formie. wszystkie filmy tego rezysera oglada sie ze szklanymi oczami wpatrzony jak dziecko na sklep ze slodyczami.