PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=1088}

Głowa do wycierania

Eraserhead
1977
7,3 28 tys. ocen
7,3 10 1 28171
7,5 48 krytyków
Głowa do wycierania
powrót do forum filmu Głowa do wycierania

To jest kino surrealistyczne w pełnym tego słowa znaczeniu, wszelkie interpretacje tego obrazu, można moim zdaniem rozbić o kant stołu. Albo inaczej: wszystkie są prawdziwe i błędne jednocześnie. Dla mnie ten obraz to szczyt kinowego cynizmu. Reżyser NIC KOMPLETNIE NIE CHCIAŁ PRZEZ TO POWIEDZIEĆ. Ten film to jedna wielka zgrywa, zabawa zmysłami widza, nic więcej. Za tym się nic nie kryje...

I dlatego właśnie uwielbiam ten film i tego reżysera.
Scena z gościem pociągającym za dźwignie jest jedną z najbardziej porażających zmysły scen jakie widziałem w swoim życiu. Mógłbym oglądać ten film na okrągło tylko dla tego jednego "wątku".

ocenił(a) film na 9
krycha101

Moim zdaniem zdecydowanie nie jest to "kino surrealistyczne w pełnym tego słowa znaczeniu". W przeciwieństwie do np. podręcznikowego "Psa andaluzyjskiego" fabuła jest jasno zarysowana, nie brak logicznych następstw, ogólny sens jest dosyć czytelny, więc nie podzielam Twojej opinii. Ale uważam też, że stwierdzenie, iż Lynch "NIC KOMPLETNIE NIE CHCIAŁ PRZEZ TO POWIEDZIEĆ" (pojawiające się też często przy innych jego filmach) jest dla niego po prostu krzywdzące. Fakt, nie rozpieszcza widzów pod względem jasności przesłania, ale nie można powiedzieć, że nie daje wskazówek, na których można się oprzeć. I uwielbiam ten film właśnie za to, że za TYM nie kryje się nic, ale obdarte do kości relacje międzyludzkie i kafkowska, totalna samotność.

ocenił(a) film na 7
jska

No cóż, dla mnie fabuła tego filmu to tylko przykrywka. Każdy ma prawo do interpretowania tych czy innych dzieł, ale na prawdę bawią mnie czasami te wszystkie interpretacje obrazów Lyncha. Czy coś się kryje za kobietą z kikutami? czy jest jakaś głębia w sześciu rzygających mężczyznach ? Moim zdaniem reżyser jest super-cynikiem, nawet jeśli podsyła jakieś klucze do swoich filmów to robi to tylko aby podsycić zainteresowanie (czytaj dla własnej próżności). Lynch kpi z Hollywood na całego i po cichu także kpi z widza, który za wszelką cenę stara się znaleźć jakieś wskazówki, doszukuje się metafor, symboliki. Lynch to nie moralizator, a jego kino to nie jest kino moralnego niepokoju. I zaznaczam jeszcze raz - jest to jak najbardziej na plus tego twórcy, i dlatego właśnie zaliczam się do fanów jego (niektórych) filmów. Fanów - broń boże - znawców ;)
Pozdrawiam

ocenił(a) film na 9
krycha101

Niewątpliwie logiczne, racjonalne połączenie absolutnie wszystkich elementów z jego filmów wydaje mijać się z celem, ale jak ktoś lubi... Jednak to samo mogę powiedzieć o zbyt łatwym szafowaniu stwierdzeniem, że twórca nie miał nic na myśli. Ale, jak już wspomniałeś (/łaś?) każda interpretacja jest prawdziwa i błędna jednocześnie. Sam Lynch często podkreśla, że każdy intuicyjnie rozumie film po swojemu, wobec czego wszystkie interpretacje są tak samo dobre. Reżyser tylko pokazuje, reszta należy do widza. I (m.in.) za takie podejście go cenię.
Pozdrawiam również.

ocenił(a) film na 3
jska

Mnie osobiście takie podejście nie przekonuje. Facet nakręcił kilka dziwacznych, nic nie znaczących scen, jakoś je ze sobą połączył, po czym oddał tak zmajstrowane "dzieło" pod ocenę krytyków i widzów. Ogromnie cenię sobie Lyncha za takie filmy jak choćby "Człowiek słoń" i "Mulholland Drive", które pomimo że też do najłatwiejszych w odbiorze raczej nie należą, mają jednak sens i jakieś przesłanie. Niestety w "Głowie do wycierania" tych dwóch istotnych czynników zabrakło, co zdaje się potwierdzać nawet sam Lynch mówiąc, że każda interpretacja tego filmu jest na swój sposób trafna. Zachwyty nad "Eraserhead" przywołują mi na myśl rozentuzjazmowane tłumy przed takimi dziełami sztuki współczesnej jak "czarna kropka na białym tle" albo "Fontanna" Duchampa. Nietrudno mi sobie nawet wyobrazić przyciszone chichoty tych wszystkich wielkich artystów patrzących na ludzi drapiących się po głowach przed ich pracami i silących się na próbę jakiejkolwiek interpretacji czegoś co w istocie nic sobą nie reprezentuje.

ocenił(a) film na 9
ShadowDrake

W przypadku Duchampa to powiedziałbym nawet, że nie był to przyciszony chichot, ale głośny śmiech prosto w twarz odbiorcy. To on, artysta, gestem demiurga wskazywał co ma być sztuką, nawet jeśli był to przedmiot codziennego użytku. I również uważał, że interpretacja jest problemem wyłącznie odbiorcy. Co do Malewicza i jego "Czarnego kwadratu na białym tle" (bo chyba o niego Ci chodzi, a jeśli się mylę, to popraw mnie) to nie jestem kompetentną osobą, żeby oceniać, czy faktycznie traktował to jako żart. Ale wydaje mi się, że raczej nie podzielał podejścia dadaistów czy surrealistów i na poważnie wyraził w nim swoje poczucie bezprzedmiotowości (taka jest jego oficjalna interpretacja). Oczywiście przy tak minimalistycznej formie możliwość "trafienia" w interpretację autora jest jak jeden do biliona. Osobiście nie czuję ani takiej zgadywanki, ani możliwości zupełnie nieograniczonego snucia interpretacji (wiedząc, że autor i tak nie ma mi nic do przekazania). Można powiedzieć, że mam konserwatywne podejście do sztuki i wręcz uciekam od skrajnego minimalizmu, performance'ów i happeningów, bo z doświadczenia wiem, że podczas obcowania z nimi żadna refleksja mnie nie nachodzi, a raczej pozostaje poczucie zażenowania. A jednak, uwielbiam Lyncha i (wracając do meritum) podczas oglądania "Głowy... " nie miałem odczucia, że oglądam ciąg na siłę połączonych, nic nieznaczących scen. Przeciwnie, mogłem utożsamić się z Henrym i poczuć, że świat, w którym on żyje jest światem, który mnie otacza. Cóż, cały ten mój przydługi wywód można skwitować frazesem, że każdy ma swoje kino, swojego Lyncha. Ale to jest właśnie piękne.

ocenił(a) film na 3
jska

Miałem na myśli "Kropkę na czarnym tle" jakiegoś nieznanego mi artysty. Żeby zobrazować jego stosunek do własnej twórczości posłużę się krótką relacją znalezioną gdzieś w odmętach internetu:
"Wernisaż pewnego artysty w jednej z Warszawskich klubokawiarni.
Ściana, na ścianie obraz, białe płótno na środku średniej wielkości czarna kropka, przed obrazem mnóstwo ludzi, robią fotki, jakaś pani z cienkim długim papierosem powolnie z namaszczeniem wypuszcza dym trzymając w drugiej dłoni kieliszek szampana, pomruki zachwytu aprobaty.
Nagle do tłumu podchodzi ów artysta, rozlegają się lekkie brawa
- świetne
- niesamowite
- cóż za ujecie problematyki egzystencji
- brawo
- mistrz, prawdziwy mistrz
- cóż za wyraz
- jakie przesłanie
- rewelacja
Autor tonie w pochwałach. Nagle pośród tłumu interpretacyjnych zachwytów jeden z obserwatorów z wypiekami na twarzy pyta:
- mistrzu jaki jest przekaz, co chciałeś zawrzeć, czy nasze wizje choć w części pokrywają się z twoja interpretacją?
Mistrz odpowiada: "to zwyczajna czarna kropka na białym tle, nic wielkiego, ot zwykła kropka" po czym odchodzi dalej.
Na sali zaległa cisza tłum rozpierzcha się coraz szybciej, zmieszana pani z szampanem idzie oglądać kolejne instalacje. Każdy tylko
ukradkiem zerka na czarną kropkę, zwykłą kropkę na białym tle.
Widziałem to na własne oczy."

Skoro faktycznie dane ci było zrozumieć "Głowę do wycierania" i wynieść coś z tego filmu, to może mógłbyś odpowiedzieć na nurtujące mnie pytanie? Co według ciebie oznacza scena, w której kurczak na talerzu Harry'ego radośnie porusza udkami i wypluwa z siebie jakąś maź, a w tej samej chwili siedząca naprzeciwko starsza kobieta jęczy coś pod nosem jakby podniecało ją nietypowe zachowanie się jedzenia?

ocenił(a) film na 9
ShadowDrake

A, to przepraszam, nie znałem tego.

Jak już wcześniej wspomniałem, czysto rozumowe podejście do filmów Lyncha i traktowanie go jako symbolisty totalnego, u którego absolutnie każda scena, gest, przedmiot mają głębokie znaczenie, uważam za przegięcie w drugą stronę. Tę scenę odbieram po prostu jako element konstrukcji przedstawianego świata, który ułatwia wciągniecie w niego widza. A mówiąc bardziej konkretnie, jest jednym z przedstawień choroby, wynaturzenia tego społeczeństwa, w którym egzystuje Henry, a która to choroba wyraźnie go przeraża i przerasta.