Chyba do końca nie wiem o czym był film, ale oglądanie go to prawdziwa wizualna uczta. I muzyka!!! To, co kocham - Ameno i Kate Bush.
Trochę pożegnania z miłością, trochę polityki i odwołań do kina. Najbardziej podobała mi się opowiastka: "co by było, gdyby rekin był człowiekiem". Kwintesencja władzy. Do zapamiętania i świetny materiał, jak wytłumaczyć dzieciom, kim jest dyktator.
Jak słuchałem, to w głowie miałem jedno: totalitaryzm. Poza tym bohaterowie rozmawiają o marksizmie i rewolucji.
Jak słuchałem bajki o rekinie, to w głowie miałem jedno: totalitaryzm. Do tego bohaterowie dywagują o rewolucji i marksizmie.
Jeśli miałbym odpowiedzieć na pytanie, czy i jeśli tak — a już teraz mogę powiedzieć, że tak — dlaczego warto obejrzeć ten film, po prostu zacytowałbym bym ostatnie zdanie z listu Carmen: [z] twoich ust wydobywa się nauka a z moich — moje istnienie. Ciężko o bardziej fenomenologiczną deklarację. I to właśnie ona skradła moje serduszko. I nieważne czy mówiąc nauka, myślę o geometrii Euklidesa, angelologii Tomasza z Akwinu, dynamice Newtona albo o najnowszym artykule dotyczącym jakiegoś tam odkrycia w dziedzinie dajmy na to medycyny, które właśnie opublikowano w Science. Nauka i związane z nią problemy poznawcze zawsze będą wtórne wobec naszego nagiego istnienia. Leibniz pytał dlaczego istnieje raczej coś niż nic?. Za to Carmen nie pyta, tylko oznajmia: ja jestem — i to w zupełności jej wystarcza, bo wie, że nie musi spełniać żadnych warunków, aby po prostu być. Nauka zawsze zapośredniczona jest w języku — a język? No właśnie. Język przypomina raczej ową czarodziejską moc wywoływania afektów, o której pisał Freud albo powtarzalny system znaków, których nośnikiem równie dobrze mogą być nie ludzie, ale maszyny. Dwa plus dwa to cztery — ktoś powie. Tylko co to właściwie znaczy wobec bezkresnej tajemnicy istnienia, którą uchwycić można tylko tak, jak postuluje to Carmen — mianowicie wracając do źródłowej i jednostkowej percepcji rzeczy samych? Nie wiem. Wiem jednak, że to nieskończenie nieskończone indywidualne istnienie tak otwarcie afirmowane przez Carmen cały czas zmaga się z owym I'être-pour-autrui, które jawi się jako język, nauka, metodologia albo właśnie polityka. Dlatego kino reprezentowane tu przede wszystkim przez Godarda z jego ciągle aktualną rewolucją, które łączy piękno — a więc wartość postrzeganą raczej indywidualnie i bezpośrednio — z politycznością/polityką, a więc tym, co wspólnotowe a przy tym zazwyczaj brudne obnaża ową nowoczesną aporię: umrzeć z marzeniem/ideą w głowie i sercu czy żyć ze świadomością niemożliwości rewolucji/końca historii etc. — przynajmniej poza jedyną dającą nadzieję perspektywą, jaką jest — no właśnie — śmierć.