Przypuszczam, że scenariusz do tego filmu zmieścił się w dwóch zdaniach, zapisanych na papierze toaletowym za pomocą dostępnych materiałów przy braku ołówka. Aktorzy występujący w tym obrazie są tak bezpłciowi, że nie sposób odróżnić ich od pacynek. Ponoć z rozróżnieniem ich mieli problem sami animatorzy, tym samym ich ręce czasami lądowały w niewłaściwych miejscach. Całość sprawia wrażenie nakręconej przez studenta pierwszego roku filmówki i to takiego, który rozpoczął edukacje w tym kierunku dzięki nocnej wizycie matki u dziekana. Amatorskie jak niemieckie filmy „przyrodnicze” z połowy lat dziewięćdziesiątych. I podobnie jak aktorzy w nich grający, widz po seansie musi wziąć oczyszczający prysznic. Złe to jak musztarda na pizzy z ananasem. Produktywniejsze i ciekawsze od powyższego seansu byłoby półtoragodzinne dłubanie w nosie w nadziei na odkrycie nowego kontynentu.