Najlepszy film duński od czasu obejrzenia przeze mnie „Jagten”! Byłby rewelacyjny, gdyby nie szwankowała tu zwyczajna logika, związki przyczynowo-skutkowe. Bo w żaden sposób nie jestem w stanie uwierzyć, że to, co oglądamy, może się wydarzyć. Ale porzucając tę pragmatyczną kwestię – absolutnie absorbujący i przykuwający uwagę praktycznie każdą sceną. Film o biernej przemocy, o przemocy wobec samych siebie, o niewidzialnym i stanowczym jednocześnie przesuwaniu granic w kierunku bezkompromisowego zła. I o tym, że z jego okrutnym obliczem nie sposób się skonfrontować. Zwłaszcza gdy wywodzi się z określonej kultury, jest się członkiem uporządkowanego i wyciszającego atawizmy ładu społecznego. Ale to też śmiała fantazja o nierównościach społecznych i o tym, w jaki sposób akceptujemy określoną normę, a kiedy mamy przerażającą odwagę ją kontestować. I jakie ma to konsekwencje. Znakomite aktorskie kreacje, ta konfrontacja boli w każdym kadrze. Jest genialnie zagrana. A ostatnie sceny absolutnie zapierają dech w piersiach. Warto pomyśleć, że to, co tam pokazane, kiedyś odbywało się na skalę masową. Niebywale mocny film o tym, jak szybko może się rozpaść to, co nazywamy cywilizowanym człowieczeństwem. I co się kryje po tym rozpadzie. Bardzo dobry.