Rozumiem wrażliwość na inne kultury ale dla mnie absolutnym red linem było zaproszenie gości (którzy swoją drogą przyjechali 800 km z innego kraju, co przecież kosztuje) do knajpy i wymiganie się od zapłacenia rachunku. Po czymś takim nie odezwałbym się słowem do gospodarzy, spakował rodzinę i wrócił do domu jak tylko wytrzeźwieję. Żadnych rozmów, wyjaśnień, pożegnań.
Szczerze mówiąc to dla mnie jeszcze nie była lampka ostrzegawcza. Owszem, Bjorn zapłacił, ale przecież to gospodarze karmili ich w domu, zapewnili nocleg, opiekę dla dziecka. Uiszczenie rachunku za kolację wydaje się więc zupełnie naturalnym rewanżem.
A z jakiej części Polski pochodzisz? Ja z Lublina ale od prawie 30 lat mieszkam w Warszawie. W Lublinie ( i sądzę, że w całej w Polsce Wschodniej) takie zachowanie to nie tylko uchybienie ale zniewaga. Co do W-wy to chyba podobnie, ale ręki nie dam sobie uciąć. Z kolei w Poznaniu mają trochę inne podejście do gościnności.
W Holandii każdy płaci za siebie. Jest nawet takie powiedzenie: "Going Dutch"- możesz zapytać wujka google co ono oznacza.
Te kwestie niezależą od miejsca pochodzenia ale od stopnia bliskości, zażyłości pomiędzy stronami tu akurat dwoma parami. W zależności od tej bliskości można się umówić przed czy po, umówić na płacenie po połowie czy przez zapraszającego itd. Tu jednak były dwie praktycznie obce sobie pary. Zaproszenie a potem wymuszenie na Gościu płatności było dość obcesowe. Ale to też był rodzaj testu - przecież najpierw Duńczyk chce zapłacić połowę, ale bez spe halnego wysiłku że strony Holendrami daje się namówić na całość. Mógł odmówić, ale był na to za miękki...