A usłyszeć w ścieżce dźwiękowej takie kawałki, które każdy przynajmniej raz w życiu słyszał - takie jak "Stayin' Alive", "How Deep is Your Love" lub tytułowe "Saturday Night Fever" zespołu Bee Gees? Prawdziwa przyjemność. Najlepiej aktorsko wypada oczywiście John Travolta, tu nie ma co dyskutować. Karen Lynn Gorney jako Stephanie bardzo dobrze zagrała i nie rozumiem, skąd tak niskie noty dla tej kreacji. Pełno dramaturgii, napięcia, a zarazem wiekopomnych scen tanecznych w klubie "Odyseja 2001". Mimo nieco głupkowatych dialogów film jak najbardziej dramatyczny - bo są sceny, kiedy to się biją, że aż jeden ląduje w szpitalu, a zarazem jeden z nich skacze z Mostu Broóklyńskiego i nie wiadomo wcale, czy przeżył. Dla mnie najlepszy film taneczny wszechczasów i jestem skłonny każdemu go polecić. 8+/10
P.S.: Plakat z Brucem Lee w pokoju głównego bohatera - bezcenne.