Gdyby nie to, że film jest pełny odniesień do stylu włoskich mistrzów kina giallo, nie sięgnąłbym pewnie po niego w ogóle. Przez pierwsze pięć minut byłem oczarowany ujęciami i już myślałem, że trafiłem na coś wspaniałego. Po pół godziny zerkałem nerwowo na zegarek, bo miałem już dosyć. To nie jest typowy film giallo. To jest arthouse'owe kino, w którym fabuła jest w zasadzie tylko dodatkiem, a najważniejsze są ujęcia, kolory i dźwięki. Tyle, że te ujęcia są na siłę udziwnione i nie pomagały mi wcale w odbiorze pretensjonalnej fabuły tego filmu. Moją mękę wynagrodziło na szczęście piekielnie stylowe zabójstwo pod koniec. Sam Lucio Fulci byłby z niego dumny. Za kolejne arthouse'y podziękuję.