jak zwykle. Czyli droga z death metalowych riffów do ckliwej polskiej komedii romantycznej. Wydawało się, że będzie super. Myślałem, że okey, coś może się ruszyło w tym półświatku debilnych komedii romantycznych dla wyjałowionego emocjonalnie polskiego widza, który chodzi do kina na te badziewia i stwarza sztuczną narrację uwznioślenia polskiej "komedii" romantycznej. Miejscami było naprawdę okey. Chłopacy wzięli sobie do serca klimat metalowych kapel. Główny bohater taki trochę na siłę. Pierwsze sceny filmu, a ten dyryguje sobie przy mocnych riffach jak dyrygent w filharmonii. Już było widać, że kompletnie nie czuje metalowych klimatów. Reszta poszła w dobrą stronę. Ogólnie dziwny film. Niby o kapeli metalowej, a w ścieżce dźwiękowej z dwa kawałki cięższego brzmienia. Kto dobierał ten repertuar? Ktoś komu pomylił się metal z rockiem, albo nawet popem. Tak ciężko dobrać naprawdę parę genialnych utworów metalowych do filmu o kapeli metalowej???