Gra Endera

Ender's Game
2013
6,4 80 tys. ocen
6,4 10 1 80384
5,7 21 krytyków
Gra Endera
powrót do forum filmu Gra Endera

Po zakończeniu seansu, mój piętnastoletni brat powiedział: "Co za dno. Co ty w tym widzisz?"
Dziesięcioletni synek mojej sąsiadki, którego obiecałam zabrać do kina, powiedział: "Ale było super! Pójdźmy jeszcze raz!"
Ja nie powiedziałam tylko: "Hm... To było... Hm... Inne."
Na raz nasunęły mi się słowa recenzenta, który zachęcił mnie do pójścia do kina, więc w ramach zemsty pozwolę sobie je przytoczyć:
"Największą zaletą przyjętej przez Hooda metody jest jednak to, że nie opiera się ona zanadto na cyfrowym spektaklu. Reżyser skupia się przede wszystkim na oddaniu emocjonalnego wymiaru historii, a ekranowe fajerwerki służą mu zaledwie do jej uwiarygodnienia. (...) Akcentując psychologiczny wymiar finału, Hood dowiódł, że wie, jak grać w grę Endera".
Że przepraszam co?! GDZIE w tym filmie Hood skupia się na emocjonalnym wymiarze historii? Gdzie...?! Cholera, czyżbym przestała ten moment?! Bo mogłabym przysiąc, że przez cały seans miałam oczy i uszy szeroko otwarte.
Mam to do siebie, że nawet jeśli jestem zupełnie świadoma, iż jakakolwiek ekranizacja jakiejkolwiek mojej ulubionej książki nigdy nie dorówna papierowemu pierwowzorowi, ja i tak zawsze ostatecznie idę do kina. Wybierając się na Grę Endera, mówiłam sobie w duchu "Przygotuj się na zawód, jak zawsze", ale tliła się we mnie również nadzieja (choćby przez wzgląd na obstawienie Asy jako Endera - mam straszną słabość do uroczej buźki tego dziecka). Tak więc spodziewałam się, że film będzie średni, ale nie spodziewałam się, że aż tak bardzo... Asa nijak nie oddał charakteru Endera. Ślicznie się uśmiechał, ale nic poza tym. Choć ma w sobie aktorski potencjał, wykorzystał go w nieodpowiedni sposób, wcielając się w tę rolę. Reszta obsady woła o pomstę do nieba. Prawie NIKT nie pasował mi do danej roli, może poza Graffem (i Mazarem, bo Knigsley moim zdaniem świetnie pasował wizualnie), ale tutaj pojawia się kolejny problem, dokładnie ten sam co u Asy, że Ford nie zagrał tego tak, jak można by oczekiwać. Może jednak nie powinnam winić za to aktorów, skoro muszą robić to, co nakazuje scenariusz. To nieuczciwe wobec nich. Nie znaczy to jednak, że rozczarowanie jest mniejsze. Największy jednak błąd w doborze aktorów padł przy postaciach Groszka, Alaia i Bonza (to już po prostu było tak śmieszne, że zakrztusiłam się popcornem z wrażenia).
Pominięty wątek Petera i Valentine może, ale nie musi przeszkadzać. Jeśli nie planują ekranizacji kolejnych części, można uznać, że ów wątek po prostu został spłukany w toalecie razem z całym 'wymiarem psychologicznym i emocjonalnym' znanym z książki. Ale jeśli chcą później nagrać Endera na wygnaniu, albo Mówcę umarłych, cienko to widzę. Choć w sumie nawet jeśli to nagrają, znowu pewnie powtórzą to, co w Grze Endera - wytną wszystkie wątki poboczne, oleją relacje bohaterów, skupią się na pędzeniu w kosmiczną otchłań, bez celu i ambicji, ciesząc małe dzieci na odległej Ziemi i rozczarowując wszystkie inne istoty we wszechświecie.
Naprawdę rozumiem, że w niecałe dwie godziny nie da się przedstawić na ekranie wszystkiego, co reprezentuje sobą książka. Dlatego wiele filmów ostatnich lat, będących ekranizacjami obszernych książek, dzieli się na dwie części (tak, jest to poniekąd skok na kasę, ale dla fanów papierowych oryginałów, jest on jak najbardziej satysfakcjonujący). Nie mogę przestać porównywać Gry Endera do Władcy Pierścieni. Dlaczego tam zdołano w tak fenomenalny sposób pokazać wszystko, co w twórczości Tolkiena najlepsze? Czemu z Grą Endera nie mogło byc tak samo? Umysłowe i filozoficzne potyczki Frodo były po milion-kroć głębsze, niż przedstawienie nam dziecka, który urodził się z zaplanowaną z góry przyszłością, który nigdy nie miał szansy na normalne dzieciństwo, który żył w ciągłym strachu, którym dorośli manipulowali na każdy możliwy sposób, który został wymodelowany jak kawałek gliny w żywą broń masowego rażenia, który zawsze odczuwał doskwierającą samotność, który został użyty jak narzędzie i ostatecznie wypędzony jak zdrajca mimo swego przejmującego poświęcenia. Gra Endera to przecież historia człowieka, który dopuścił się niewybaczalnego czynu, by ocalić tych, którzy następnie uznali go za potwora. Nikt go nie pytał, czy godzi się na zgładzenie całej rozumnej rasy wroga. Zrobiłby to i tak, nawet, gdyby wiedział, że gra nie jest tylko grą, ale cały sęk w tym, że nikt nie zapytał. I już sam ten szczegół mówi dużo o psychologicznym i emocjonalnym wymiarze pierwowzór, którego zupełnie nie idzie doświadczyć w filmie.
TO NIE JEST ZŁY FILM, tak długo, jak ktoś zdoła powstrzymać się przed porównywaniem go do książki, albo jeśli książki w ogóle nie czytał, albo jeśli ktoś ma dziesięć lat i obejrzy go z NAPISAMI (broń Boże żeby tykać to z dubbingiem!!!).
Dla mnie jednak filmy sf muszą albo powalać na kolana fabularnie, albo chociaż efektami specjalnymi. Hood fabułę uznał za niezbyt ważną, a efektów tutaj niewiele. Więc... Pozostaje pytanie: Jak w ogóle można oddać taki projekt człowiekowi, który potrafi spłycić ocean do miary kałuży?
Daję 6-/10.