Odnoszę wrażenie, że niewiele z osób, które zabierają głos w poniższych dyskusjach czytało
książkę ("Gra Endera" Orson Scott Card).. Jak nie, proszę to uczynić.
Ja czytałem książke dwa razy ostatnio nawet przed premierą filmu i jeśli tyczy się filmu to daje mu 3 i to tylko ze względu na grę aktorską Harrisona Forda. Żałoję spędzonego czasu na tym filmie
Nie podobało mi się, że w filmie ograniczono psychologię postaci do niezbędnego minimum. Film prędzej spodoba się osobie, która przeczyta sobie książkę i będzie on jej mniej lub bardziej udanym przeniesieniem na ekran. W tym wypadku wszystko co konieczne zostało ukazane w filmie, więc nie uważam że jest tak tragicznie. Nie uważam za to grę aktorską Harrisona Forda w tym filmie za szczególnie niezrównaną. Prędzej jestem w stanie stwierdzić, że aktor grający Endera bardzo dobrze zagrał swoją rolę.
Po pierwsze Ender był 6-latkiem i do tego nie największym Bonzo w filmie jest dużo mniejszy, druga sprawa od kiedy Anderson była w książce kobietą co to seksmisja że "Kopernik była kobietą" na siła przedstawienie obcego w ostatniej scence to paranoja, a tak poza tym to jajo królowej było na innej planecie. Poza Mazarak wyglądający jak wyciągnięty ze star warsów Dark Jedi to też gwóźdź do trumny tego filmu.
Przyznaję, że można się uczepić wielu niuansów. Anderson też przyprawił mnie o zdumienie;) Dzięki temu, że przeczytałam książkę miałam przed oczami dwie alternatywne wersje tej samej historii. Film, który powstaje na podstawie książki nigdy nie będzie jej odzwierciedleniem, więc według mnie trzeba na niego patrzyć jak na twór, który czerpie z książki. Ważne, żeby książka sprawdziła się na użytek filmu. Często gorzej wypadają ekranizacje, gdzie twórcy starają się oddać jak najrzetelniej fabułę książki, bo ta sztuka mało komu się udaje. Wybaczam twórcom tego filmu, że nie poszli tą drogą. Można to potraktować jako świętokradztwo, ale każdy ma prawo do własnej interpretacji. Podczas oglądania filmu raziło mnie to, że wszystkie etapy następowały po sobie stanowczo za szybko.
Jestem świadom że nie można całkowicie przenieś książki na ekran film byłby zbyt długi. Lecz ten film zamknął sobie drogę do kontynuacji z powodu jego zakonczenia. A co do własnej interpretacji to można zrobić dobry film na podstawie książki mimo obcięcia wielu szczegółów przykład Władca Pierścieni, lub bardzo go skopać jak Eragona. Ten jest średniej jakości. Pozdrawiam
Jeszcze jedno ten film dostał by ode mnie 5 lecz za Mazeracka i Anderson odpowiednio po minus 1 punkt.
"Odnoszę wrażenie, że niewiele z osób, które zabierają głos w poniższych dyskusjach czytało
książkę ("Gra Endera" Orson Scott Card).. Jak nie, proszę to uczynić."
" Film, który powstaje na podstawie książki nigdy nie będzie jej odzwierciedleniem, więc według mnie trzeba na niego patrzyć jak na twór, który czerpie z książki. Ważne, żeby książka sprawdziła się na użytek filmu."
Nie sądzisz, że są to dwie trochę sprzeczne postawy?
Typowy frazes dla uzasadnienia braku myślenia. Gratuluje tak dalej, szanse na wybitnego polityka w Twojej osobie rosną!
To o czym piszesz to akurat detale. Czy Anderson była kobietą, albo bonzo zbyt wyrośnięty...
Najgorsze, że pominięto masę bitew i sytuacji które miały wpływ na zachowanie Endera, jego relacje z rodzeństwem, wpływ gry umysłowej "na tablecie" na psychikę itp. Po prostu reżyser w ogóle nie odniósł się do tego co się działo w głowie Endera, przeniósł jedynie część akcji i ciekawszych tekstów na ekran.
Film to nie książka, a "Holyłud" musi być poprawne politycznie. By feministki się nie czepiały kobieta musiała być w dowództwie i musiało być też paru murzynów by dopełnić poprawności politycznej :P
Mazer Rackham był nowozelandczykiem o maoryskich korzeniach. Znajdź sobie jak wygląda moko - tradycyjny maoryski tatuaż. To, że z Andersona była kobietą też w cale nie jest złe - może się kojarzyć z oficer która testowała ojca Endera w "Chłopcu z Polski". To, że jajo było na tej samej planecie to już zupełny szczegół - w filmie trzeb zrobić takie skróty ze względu na ograniczony czas. Jakby chcieć przedstawić cała fabułę to trzeba by zrobić to co zrobił Jackson z Hobbitem. Co do wyobrażenia Królowej zgadzam się - tandetne było.
Jestem szczerze zafascynowana wieloma aspektami sztuki filmowej. Gdy oglądam interpretację książki wykonaną przez scenarzystę, przetłumaczenie jej na język filmowy wielce jest wtedy prawdopodobne, że zainteresuję się pierwowzorem, który zainspirował twórców do stworzenia filmu. Chyba, że nie przepadam za danym gatunkiem literatury. W tym wypadku książka zainteresowała mnie już dawno. Science fiction jest gatunkiem o ogromnym a przez to niewykorzystanym potencjale w sferze filmu.
Jeżeli film był adaptowany książką, to należy wywnioskować że książka dała marny materiał na stworzenie fabuły filmu. Czyli ksiżka jeszcze bardziej badziewna niż film.
Hm? Ciężko zrobić z złej książki dobry film, ba wręcz odwrotnie, łatwo z dobrej zrobić popłuczyny. Więc zupełnie nielogiczny jest twój wniosek, nie mówiąc już że nieprawdziwy.
Obcy jako wielkie mrówki i te efekty specjalne patrz "Aliens" (1986), smarkaczowi oddano do dyspozycji całą ziemską flotę, a generałowie doświadczeni z boku się przyglądają, jak było po wszystkim to Ender wybiegł z bazy i udał się do wielkiego mrowiska obok bazy by spotkać się z królową obcych żeby ocalić ostatnie jajo tego gatunku (Critters 4 ) plus jednym strzałem zniszczyć flotę "Dzień niepodległości".
Nie bronie filmu, bronię ksiązki która została przez Ciebie krzywdząco określona jako "jeszcze bardziej badziewna niż film". "Gra Endera" została wydana w 1985 roku więc co najwyżej autorzy filmów o których wspomniałeś mogli się na niej wzorować, nie odwrotnie.
A czy w książce obcy zostali przedstawione jako wielkie nagie mrówki? Czy dowództwo nad ziemską armią zostało powierzone 10 latkowi, podczas gdy generałowie stali obok? Czy zwycięstwo nad wrogą armią wygląda tak że laska na game boyu kieruje wielkim działem i wystarczy jeden strzał by pokonać całą armię i drugi by zniszczyć planetę? Czy dzieciak po bitwie wybiegając z bazy odwiedza sąsiadujący obok bazy mrowisko gdzie spotyka królowe mrówek (obcych)? Wybacz ale jak dla mnie dziecinada.
EH. Obcy zostali przedstawieni jako insektoidalne stworzenia z czymś w rodzaju umysłu roju umiejscowionym w królowej, stąd zabicie królowej niszczy wszystkie robotnice. Kontrola nad strategią ziemskiej floty zostało powierzone 10 letniemu geniuszowi wybranemu w przeciągu 50 lat poszukiwań, ponieważ był w stanie rozgryźć i opanować zachowanie obcych kompletnie odmienne od ludzkiego - stąd doświadczenie generałów było bezwartościowe. Jeden strzał nie zniszczył całej armii tylko sporą grupę jednostek które były skupione w jednym miejscu, obcy to zrozumieli i w czasie kolejnej bitwy rozproszyli jednostki, stąd Ender podjął desperacki krok i spróbował zaatakować planetę. Dzieciak po bitwie odbył 50 letnią podróż na jedną z kolonii gdzie znalazł stworzoną przez obcych konstrukcje, coś co tylko on mógł poznać, a w niej kokon z królową, żadnej żywej nie było.
Z resztą serio, nie wyrażaj opinia o czymś o czym nie masz pojęcia, przeczytaj książkę i tyle. Jeśli nie masz ochoty to nie czytaj ale nie mów że na pewno jest słaba, na podstawie filmu który dość brutalnie ją wykastrował.
PS. Co ciekawe jednym z głównych wniosków z niej płynących jest to jak łatwo źle ocenić coś czego nie znamy. :)
Ale te wielkie mrówki były nagie, nie miały kombinezonów ani aparatury, sama konstrukcja mrowiska była idiotyczna. Wyraziłem opinię na temat filmu. Raczej jest adresowany dla młodszego pokolenia. Co do filmu to oceniłem na 2 bo tylko efekty specjalne bronią ten film. A na 1 nie zasługuje bo powstał.
Raze uważam, że jesteś nader łaskawy dałem 1 bo nie dało się niżej
co do filmu to dno i wodorosty - dzieciak grający w szkole w asteroidy został w ciągu 28 dni super strategiem i pobił wyżej rozwinięta cywilizację ^^
garpik - chyba kpisz twierdząc, że aktor grający Endera dobrze zagrał swoją rolę, postać Endera w filmie to kpina, gdzież jego wyrachowanie? bo Ender był wyrachowany a jego pojedynek z Bonzem to śmiech na sali ( nie zagłębiając się w to, iż idiota w roli Bonza obsadził dziecko będące o głowę niższe od Endera buhahahahahaha)
jedyna co łączy ten film z książką to to ,że ma taki sam tytuł a film powstał na bazie 100 zdań, które zostały wycięte przypadkowo przez scenarzystę, który otwierał książkę co 5 stron i z zamkniętymi oczami losował jakiś zdanie.
To obraza całego SF a film jest zrobiony wg najnowszego trendu - masa efektów dla pustomózgiej gimbazy.
Ja dałem 2 za samą obsadę i przez sentyment dla Harrisona Forda i Bena Kingsleya. Chociaż obaj panowie są znakomitymi aktorami to na planie filmowym nie dawali oznak życia niestety.
Ciężko. Ale można.
Jakiś czas temu wpadłą mi w ręce książka "Dzikość Serca" na podstawie której został nakręcony rewelacyjny film z Nicolasem Cage'm
- beznadziejna.
Forest Gump - też książka jest dużo gorsza od filmu.
Ostatnio oglądałam ten film z moim chłopakiem ( nie czytaliśmy książki) i on trafnie podsumował, że taka treść świetnie by się sprawdziła w formie serialu, nie rozciągniętego na nie-wiadomo-ile-odcinków, ale mini serialu. Wtedy byłaby szansa pokazać rzetelniej procesy psychiczne i emocjonalne, które w filmie poruszone są bardzo płytko i nie trzeba czytać książki, żeby to zauważyć:) A książkę oczywiście czytać będziemy, nie mogę się doczekać:)
Masz rację. W formie mini serialu ekranizacja wypadłaby lepiej, a tak twórcom filmu udało się w pewnym stopniu pokazać to co w książce zasługuje na uwagę. Może wyjdzie wersja wzbogacona o sceny usunięte? Książkę gorąco polecam. Pozdrawiam.
Dokładnie takie samo mam wrażenie. Oglądaliśmy ten film z moją dziewczyną, ja czytałem książkę wielokrotnie (jedna z moich ulubionych pozycji swojego czasu), ona nie. I dokładnie takie samo wrażenie: w filmie mamy zgraję dzieciaków rzuconych do szkoły bojowej, kilkumiesięczne przeszkolenie i wszystko gra i buczy. Na podstawie tylko filmu: po cholerę? Nie mają doświadczonych generałów, nie mają Rackhama w końcu? Ender w filmie nie uczy się, on od razu genialnie rozkminia wszystko, jakby scenariusz czytał albo co. Olbrzyma załatwia po kilku minutach, robale to dla niego żaden przeciwnik.
W książce natomiast cały ten proces trwa kilka lat, bohaterowie rozwijają się, pokazane są ich wzajemne relacje, jest pokazane, że są kształtowani w jednym celu: by stanowić zespół genialnych strategów. W formie filmu - niewykonalne, musiałby trwać z 10 godzin, w formie serialu - jak najbardziej. Albo chociaż rozbić to na 3 filmy jak Hobbita. Gra Endera ma dużo więcej wątków, smaczków i rozwoju postaci niż Hobbit nawet wyłączając Cień Endera, który w formie jednego zdania się do filmu dobił ;).
Nie mam nawet pretensji o drewnianą grę aktorską, o zrobienie kobiety z Andersona, o knypka Bonza. Już nawet nie będę się za mocno czepiał dorzuconych na siłę romantycznych spojrzeń między Enderem a Petrą. Ale skrócenie akcji filmu do kilku miesięcy położyło logikę fabuły moim zdaniem.
To jest filmweb, a nie książkaweb. Jeżeli tego nie rozumiesz, to nie bierz się za komentowanie filmów.
Filmweb nie jest serwisem o tematyce czysto filmowej (świadczy o tym np. obecność stron poświęconych grom). Równie dobrze mogłyby pojawić się na niego łamach strony poświęcone książkom, na podstawie których powstało dużo rozmaitych filmów (znalazłyby się wśród nich, między innymi takie pozycje jak: "Lśnienie" S. King, "Mechaniczna pomarańcza" A. Burgess, "K-Pax" G. Brewer, "2001: Odyseja kosmiczna" A. C. Clark, "Pachnidło" P. Suskind, "Lot nad kukułczym gniazdem" K. Kassey i wiele innych).
Człowieku o czym Ty w ogóle piszesz? Czy ja napisałem, ze nie ma filmów na podstawie książek? Równie dobrze można wymieniać w odwrotną stronę oraz jak wspomniałeś gry. Ale tutaj oceniamy film, a nie jego podobieństwo do książek. I tego prościej się wytłumaczyć nie da. Film może być wciągający, może być dobra gra aktorów, idealne kostiumy, fantastyczny scenariusz i nowatorska reżyseria. Właśnie TO się ocenia we filmie, a nie podobieństwo do książki. Czym prędzej to zrozumiesz, tym lepiej dla.. tych filmów.
Prezentujemy trochę na to wychodzi odmienne podejścia, ale ok. Rozumiem Cię. Ty nie musisz mnie rozumieć. Uważam, że jeśli film powstaje na postawie książki to przeczytanie jej pozwoli właściwie go ocenić (jest to przecież inna, bardziej rozbudowana wersja scenariusza). I książkę i aspekty filmu ocenia się oddzielnie, uwzględniając wpływ w tym wypadku książki na powstanie filmu. Film często jest bardziej udany jak czerpie z książki tylko w pewnym stopniu.
Moje podejście może wynikać z tego, że interesuje mnie proces przeróbki istniejącego dzieła literackiego, w wyniku którego powstaje scenariusz adaptowany. Pozdrawiam.
To tak zapytam z innej beczki ;) Filmy, które nie są na podstawie książek jak oceniasz? Bo nie wierzę, ze takowych nie oglądasz. Więc i oceniać je musisz.
Pozdrawiam.
W moich ocenach filmów często biorę pod uwagę fakt czy historia pokazana na ekranie pozostawia po sobie ślad w pamięci. Jeśli stwierdzam, że film mogłabym obejrzeć ponownie świadczy to o tym, że jest on dobry. W moich ocenach uwzględniam też różne aspekty. Jeśli film ma wciągającą akcję, dobrą grę aktorów, scenariusz, kostiumy i itd przyznaję mu odpowiednią ilość gwiazdek. Średnio dobry - 6. Dobry ma 7. Bardzo dobry 8. Jeszcze lepszy 9. Jeśli razi coś w filmie obniżam mu ocenę np o gwiazdkę. Reguły dramatu są inne niż filmu akcji czy kostiumowego, więc każdy gatunek filmowy traktuję w pewien sposób odrębnie. Te filmy mają inne klimaty i to chyba sprawia, że film nieodmiennie od wielu lat mnie pasjonuje:)
"Uważam, że jeśli film powstaje na postawie książki to przeczytanie jej pozwoli właściwie go ocenić" - tak piszą tylko Ci którzy bronią beznadziejnych filmów...
Ja czytałem powieść, mam ją w swojej biblioteczce i mogę śmiało stwierdzić, że ten film niewiele przypomina powieść. Czytając twoją wypowiedź mogę z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że ty nie przeczytałeś tej powieści, gdyż każdy kto ją przeczyta uzna ten film za profanację.
Poza tym ten film jest po prostu nudny, nie trzyma w napięciu, nie buduje relacji z głównym bohaterem, który jest zwyczajnie irytujący przez fakt, że nie potrafi grać. Odnosiłem wrażenie, że ma tylko trzy miny: zły, znudzony, zdziwiony
Według mnie to jest zamierzony efekt w tym przypadku, że film nie przypomina do końca książki. Trzeba zachować obiektywizm w ocenie adaptacji, która nie jest ekranizacją i nie stara się wiernie przenieść treści książki na ekran, tylko z niej czerpie, a sporą jej część zmienia.
Gdy filmy czerpią z powieści, to najczęściej nie czerpią z tytułu. Twoja uwaga na temat adaptacji jest tylko nieudaną próbą obrony tego filmu. Nic jednak nie może zmienić faktu, że film jest zwyczajnie nudny i nie wzbudza żadnych emocji.
Czytając powieść czułem wieź z głównym bohaterem. Oglądając film tak mnie irytował, że chyba ucieszyłoby mnie gdyby go te robale pożarły.
Po co? Oceniamy film a nie ksiazke. Jak w ksiazce byly takie idiotyzmy to mogli zmienic a nie dawac wszystko tylko zeby bylo zgodne. Film ma byc dobry, wiec jak ksiazka byla slaba to film mial to naprawic. Nie naprawil widac bo po seansie czulem jedno wielkie zazenowanie. Kto wpadl na pomysl zrobienia tego filmu i zmarnowanie tylu dolarow? Porazka. Powinno sie zamykac ludzi ktorzy w ogole taki syf wypuszczaja na rynek.
Film nie był najgorszy, choć do dobrego dużo mu brakowało. Przede wszystkim dla kogoś kto książki nie czytał określenia takie jak Hegemon i inne, które padają w filmie będą niejasne. Poza tym, nigdzie w filmie nie jest wyjaśnione, dlaczego Mazer dalej wygląda jak 40 parolatek. Ale to tylko niuanse. Aby odpowiednio zekranizować powieść musiałyby powstać dwie częśći filmu. Widz bowiem ma odczucie, że wszystko dzieje śie bardzo szybko i nierozumie dlaczego Ender popada z nienacka w taką apatię i rezygnację? Z powodu dwóch bójek? I trzech tygodni spędzonych na stacji? Gdybym nie czytał książki, to dokładnie tak bym to odebrał. Nie jest bowiem powiedziane ile czasu dokładnie mija na stacji, ale skoro główny bohater dalej jest w tym samym wieku to musi być to przedział dosłownie paru miesięcy. Ogólnie jednak mimo drobnych niekonsekwencji film tragiczny moim zdaniem nie jest. Oczywiście frustruje momentami ale trzeba uzmysłowić sobie jasno, że książki nie da się zekranizować precyzyjnie zamknąwszy historię w dwugodzinnym obrazie. Jak na mój gust jest to gdzieś słaba 6, 7.
A dlaczegóż to, niby?
To jest forum o filmie, a nie o książkach.
Do oglądania ekranizacji, wcale nie ma obowiązku oglądania filmu. Film ma się podobać i być zrozumiały bez względu na to czy się książkę widziało czy nie. A zwłaszcza jeśli się nie widziało.
Ja książkę znam i co za tym idzie trudniej mi będzie ocenić film, gdyż nie wiem czy będzie miał dostatecznie klarowną fabułę.
Ekranizacja nie ma, żadnego obowiązku wobec książki, nie musi być ani wierna, ani nie musi nieść tego samego przekazu.