Fabuła filmu niewiele ma wspólnego z powieścią, która swego czasu zrobiła na mnie kolosalne wrażenie.
Film nie rozczarował mnie bo niewiele się po nim spodziewałam. Parę fajnych efektów specjalnych i tyle. Książka jest w dużej mierze filozoficzną rozprawką na temat dylematów moralnych jakie mogliby mieć ludzie w hipotetycznej sytuacji, kiedy spotykamy obcy gatunek i nie jesteśmy pewni jego zamiarów, wiedząc jednocześnie, że jest dla nas śmiertelnym zagrożeniem. Kwestia "robali" jest w książce pretekstem, forma robali wręcz karykaturalna i naiwna jest tylko powłoczką, mało istotnym "rekwizytem" mającym posłużyć rozważaniom czy mamy prawo dokonać ksenocydu ze strachu przed czymś co może być tylko naszą obawą a nie realnym zagrożeniem. Drugi wątek to Ender i jego relacje z rodziną oraz geneza jego istnienia. W książce mówi się o nim "Trzeci", w filmie ten aspekt w ogóle pominięto a jest on kluczowy dla rozwinięcia fabuły. Widzę , że reżyser zostawił sobie furkę dla nakręcenia kolejnej części, co jest smutne bo szkoda brukać tak dobrą literaturę s-f. Kolejne części powieści są dużo bardziej filozoficzne niż "Gra Endera" i już boję się co zostanie z nich po obcięciu 90% treści. Na miejscu Orsona Scotta Carda odcięłabym się oficjalnie od tej ekranizacji, tak jak zrobił Sapkowski w przypadku Wiedźmina.