PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=163903}

Gra Endera

Ender's Game
6,4 79 162
oceny
6,4 10 1 79162
5,5 13
ocen krytyków
Gra Endera
powrót do forum filmu Gra Endera

Z konieczności film jest nieco skrótowy względem książki (trudno upchnąć kilka lat w dwóch godzinach) i wycięte jest parę wątków (np. Locke i Demostenes). Jednak nie widzę możliwości, by wszystko to mogło trafić na ekran. Po prostu fizycznie by się to nie udało. Myślę, iż reżyser poradził sobie całkiem dobrze. Pousuwane wątki sprawiły tylko, że całość jest bardziej zwarta i treściwa. Przy tych wszystkich ładnie sfilmowanych scenach w zerowej grawitacji czy strzelaninie w kosmosie znalazło się sporo miejsca na emocje bohaterów. Całość jest dobrze wyważona, nie ma ani za dużo 'lania wody', ani efekciarstwa. Nawet jak są sceny z 'efektami', to czemuś służą, bynajmniej nie tylko i wyłącznie oczarowaniu widza. Z kina wyszłam z poczuciem, iż to, co najważniejsze, zostało w "Grze Endera" zawarte. Wiem, fanatyczni miłośnicy książki mogą kręcić nosem - taka już specyfika i przywilej fanów. Ja czytałam powieść i miałam porównanie. Film jest wg mnie całkiem udany. Może to nie arcydzieło, ale solidny kawał roboty. Asa Butterfield w roli Endera jest dokładnie taki, jaki powinien być - podoba mi się, że nie przeszarżował roli, nie popisywał się, jak to się zdarza wielu aktorom, nie zrobił ze swojego bohatera ani supermegaherosa, ani psychopaty, ani słabeusza. Jest po prostu idealny i przekonujący.
Świetna scenografia, widać, że włożono w nią dużo serca. Szczególnie wyróżnia się baza treningowa.
Bardzo przyjemnie spędzony czas w kinie:) Cieszę się, że nie zawiodłam się na filmie, na który czekałam pół roku.

shizonek

Na film czekałam CAŁY rok, a ostatni tydzień przesiedziałam jak na szpilkach. Zgadzam się z Tobą prawie całkowicie. Dopiero go obejrzałam, i muszę przyznać, że [spoiler] (spoiler odnosi się i do filmu, i do kolejnych części Gry Endera) jest kilka błędów, które mimo woli bardzo mnie raziły. Przede wszystkim, Eros. To nie była planeta, a już na pewno nie w pobliżu rodzimej planety Formidów. Zapomnieli, że ludzkość co prawda potrafiłą się wtedy poruszać z prędkością podświetlną, ale dotarci do planety Formidów zajęła im 50 lat obiektywnych, 2 lata subiektywne, więc Valentine by już była staruszką. Fakt, skrócili czas podróży, ale wtedy dziwne by było, że tak "nagle" Formidzi pojawili się znikąd, a ludzie ich wcześniej nie zauważyli (50 czy tam 70 lat wcześniej, wg. filmu). Drugi problem to Zamek i jajo. Dziwne by było, gdyby pod samym nosem bazy wojskowej czaiło się coś takiego, jeszcze niespecjalnie dobrze ukryte. Na pewno by to zauważyli. Co innego cała planeta, jak w książce. No i sprawa Valentine. Jeśli Ender wyruszył w "świat" bez niej, to oznacza to, że cały plan Diabli wzięli. W sensie, ona była jego wsparciem przez te 3000 lat włóczęgi. Ich więź zupełnie straciła przez to na znaczeniu. Cieszę się za to, że pojawiła się Gra Myślowa, bo wcześniej słyszałam, ze ma jej w ogóle nie być. Szkoda tylko, że Ender ostatecznie nie przytulił tego węża. Ale to szczegół. Również sprawa rodzeństwa została umniejszona, ale to Hood'owi wybaczam, bo potrzebowałoby to dużo czasu, a czas w filmie jest zawsze ograniczony. I jeszcze jedno. W filmie raz jedyny pada określenie "ansibl". Laik, który nie czytał książki, może go nawet nie zauważyć, ale myślę, że skoro rzucają terminami na ogół niezrozumiałymi, to powinni je też wytłumaczyć. W innym wypadku, mogli też na prawo i lewo szastać określeniami "filoty" i "ansible", nie wspominając o Prosiaczkach. Tak w ogóle, to scena spotkania z Formidem (żywym, nie jajem!) od razu skojarzyła mi się z Ksenocydem, gdzie doszło do tego spotkania między Królową Kopca a Enderem, Valentine, Plikt i Miro. Być może ta wypowiedź jest nieco chaotyczna, ale mam nadzieję, że da się ją zrozumieć [/spoiler]


(Tu już spoilera nie ma). Mam jedynie nadzieję, że nie będzie kolejnych części. Film mi się podobał, ale żeby go dobrze zrozumieć, trzeba znać książki. I nie tylko Grę Endera, ale też "Endera na Wygnaniu", "Mówcę Umarłych", "Ksenocyd", "Dzieci Umysłu" i "W Przededniu". Zwłaszcza ten ostatni tytuł, stanowiący prequel serii, rzuca nieco światła na broń i sposób poruszania się. Dużo daje w zrozumieniu ekranizacji. Jednakże, kontynuowanie serii, przedstawiając ją na ekranie, może ją zniszczyć. Uważam, że lepiej przerwać w odpowiednim momencie, zwłaszcza biorąc pod uwagę rozwiązanie sytuacji z Valentine.

ocenił(a) film na 6
shizonek

Ja idę w sobotę i widzę, że nie mam się o co martwić. Na amerykańskich forach ludzie piszą, że film znakomity, efekciarski, dobra historia, troszkę okrojona względem książki, ale nadal spójna. Ja książkę czytałem, nigdy takiego uczucia pustki w głowie nie zaznałem czytając zakończenie, chociaż to może dlatego że jeszcze mało książek czytałem - książka świetna :). Mam do Ciebie właśnie 2 pytanka;
- jak wypada muzyka w filmie ?
- czy zakończenie jest dobrze sfilmowane ? Czy mogę się spodziewać podobnego odczucia jak przy książce ? Dziękuję za odpowiedź.

ocenił(a) film na 8
sawto1

Byłam w kinie dziś, wyszłam z kina naprawdę zadowolona - i nie bardzo rozumiem to rwanie włosów z głowy nad filmową porażką, które widzę w innych filmwebowych wątkach.
Zgadzam się z przedmówcami, że film trzyma poziom i umiejętnie balansuje między efektami wizualnymi, a emocjami, które dla tej historii są kluczowe. Przyznam, że początkowo obawiałam się, że obraz pójdzie w stronę efekciarstwa i skupienia na rozwalaniu robali, a cały moralny i emocjonalny bagaż Gry Endera potraktuje po macoszemu. A spotkała mnie w tej kwestii fantastyczna niespodzianka. Oczywiście malkontenci mogą narzekać, że w porównaniu z książką film jest płytki, ale trzeba wziąć poprawkę, że to dwa zupełnie różne media i nie wszystko da się przełożyć dosłownie - w książce czytelnik w zasadzie siedział w głowie Endera, w filmie może tylko obserwować jego poczynania i jego otoczenie. Mi dobra gra aktorska Asy i sensownie skonstruowany scenariusz wystarczyły, by wczuć się w tragedię głównego bohatera.
Co do scenariusza, to uważam za słuszne, że wątki rodzeństwa Endera okrojono do minimum, czyli do scen, gdzie mieli oni ze sobą bezpośredni kontakt. Myślę, że wrzucenie w filmową historię Endera równoległego wątku Locke'a i Demostenesa tylko rozmyłoby obraz. Nie było szans (czasu) by przedstawić to porządnie, a trzeba też pamiętać, że do kin idą również ludzie, którzy książki nie czytali i dla których ta cała historia byłaby tylko zapychaczem zabierającym ekranowy czas głównemu bohaterowi.
W jednym, w czym nie do końca zgodzę się z Zehel, jest konieczność znajomości pozostałych książek z serii o Enderze, by zrozumieć ten film - ja czytałam tylko pierwszą (bo tak mi się spodobała, że bałam się, że kolejne nie spełnią moich oczekiwań i zepsują moją opinię o Grze - teraz dojrzałam do zmiany zdania), moja siostra nie czytała żadnej, a obie z kina wyszyłyśmy zadowolone i ani trochę nie byłyśmy zdezorientowane. Nie twierdzę, że przeczytanie dalszych tomów miałoby nam jakoś zaszkodzić, ale sądzę, że film jest na tyle spójny, szczegółowy i jasny, że osoba zupełnie nie znająca pierwowzoru bez trudu go zrozumie.
Uważam też, że film jest bardzo wierną adaptacją książki - owszem, skraca szkolenie w Szkole Bojowej i Szkole Dowodzenia, wycina Locke'a i Demostenesa, ale pokazuje w zasadzie wszystkie kluczowe momenty, które ukształtowały Endera. Nie wypacza przekazu pierwowzoru, nie sprowadza historii do prostej rozpierduchy z najazdem kosmitów w tle, a wizualne przedstawienie Szkoły Bojowej czy promu, który zabierał starterów jest takie, że bez trudu zaakceptowałam je jako te jedynie słuszne, choć przecież miałam własne wyobrażenia (pamiętali nawet o takim detalu, jak zakrzywiona podłoga korytarza - co dla czytających książkę jest ważne, ale nowy widz zapewne nie zwrócił na to uwagi i raczej nie wiedział, skąd się to wzięło) Nie wyobrażam sobie, by można było oczekiwać więcej - film to nie książka i oczywistym jest, że nie będzie jej niewolniczo odwzorowywał, bo jak już mówiłam to zupełnie inne medium o całkowicie odmiennej specyfice.

Odpowiadając na dwa pytania sawto1:
- Muzyka była dobra - może nie tak wpadająca w ucho, jak ścieżka z Pacific Rim, ale "robiła klimat" i świetnie uzupełniała sceny.
- Trudno mi powiedzieć, jakiego odczucia możesz się spodziewać - to w końcu twoje odczucie :). Ja przyznam, że nie poczułam aż takiego kopa, jak w książce, ale to dlatego, że trzy/czwarte książkowej siły to był efekt zaskoczenia nagłym zwrotem akcji i wiadomość, że to, na co czekało się całą książkę zdarzyło się dużo wcześniej i weszło niezauważenie tylnymi drzwiami. W filmie, siłą rzeczy, wcale mnie to nie zaskoczyło, bo od początku wiedziałam, czego się spodziewać.

P.S. Ja tam nie miałabym nic przeciwko zobaczeniu dalszych części, szczególnie że aktorzy się sprawdzili, a twórcy zdają się rozumieć oryginał. Nie widzę też większego problemu z naprawieniem niefortunnego wyautowania Valentine (które nie ma sensu przy kontynuacji, ale przy pojedynczym filmie wydaje mi się niezłym rozwiązaniem, bo siostra Wiggina miała jednak dużo mniejszą rolę w filmie i z jego perspektywy sensowniej byłoby, gdyby Ender zabrał na wyprawę Groszka czy choćby Petrę) - wystarczy, żeby Val ruszyła w ślad za bratem, olewając jego prośbę, żeby czekała na jego powrót.

szafranna

Szafranna, z przyjemnością przeczytałam Twój wpis. Miło jest spotkać na FW kogoś rozsądnego, kto rozumie, że film i książka różnią się od siebie jak ogień i woda:) Zbyt często fani książkowi nie zostawiają suchej nitki na ekranizacji swej ukochanej powieści, bo "tego nie było, to wycięli, i jak można było zmienić to i tamto". Rozżaleni 'świętokradztwem', wydają się nie pojmować prostej różnicy - film jest medium typowo wizualnym. To, co książka opisuje, film musi pokazać. Czasem jest to jego siłą, czasem słabością. Nieraz trzeba coś usunąć, zmienić, żeby całość wywarła lepszy efekt. Ja staram się podchodzić do problemu bez uprzedzeń. Lubię czytać, nieraz zabieram się do lektury zachęcona trailerem;) - ale to nie znaczy, że każdy tekst uważam za lepszy tylko dlatego, że jest tekstem:) Jak do tej pory, równie często trafiałam na filmy, które są słabsze niż literacki oryginał, i takie które mu dorównują, i takie, które go przewyższają (pomimo, iż stanowią tylko jakiś % treści książki). No i odwieczny problem - książka vs film (w domyśle: książka zawsze lepsza). A na odwrót: ile jest książek na podstawie filmów, które są od niego lepsze? :)

Wracając do tematu, ja przed filmem znałam dwie części cyklu - "Grę Endera" rzecz jasna, i "Ender na wygnaniu". Wydaje mi się, iż znajomość tych książek nie była mi jakoś wybitnie potrzebna, by zrozumieć film. Sądzę, iż żaden widz, znający literacki oryginał, czy też nie, nie wyjdzie z kina z myślą "o co tu chodzi?". Może miałam tylko szerszy ogląd na całość, ale to detal.

Wątki siostrzano-braterskie rzeczywiście są skąpe. Wydaje mi się jednak, iż rozwinięcie ich tylko by filmowi zaszkodziło, osłabiłoby siłę przekazu, niepotrzebnie odciągałoby widza od głównego wątku. Tu właśnie widać różnicę książka a film. W książce można sobie 'strzelić' cały rozdział o Peterze i Val, bez szkody dla całości, i w następnym rozdziale wrócić do Endera. W filmie to będzie odczuwalne jako spowolnienie akcji, rozmienianie fabuły na drobne jakimiś pobocznymi wątkami. Tak, jak jest, zaznaczenie, że Peter był psychopatycznym bratem Endera, a Val jego troskliwą siostrą, całkiem wystarczy do odmalowania tła, otoczenia w jakim dorastał główny bohater. Bo o to głównie chodzi.
Co do ewentualnej kontynuacji, to faktycznie, już należałoby się troszkę bardziej wysilić, może wstawić jakieś retrospekcje...? Bo rzeczywiście, w takim wypadku ciągnięcie historii Endera bez dokładniejszego wyjaśnienia, jak ważna była dla niego relacja z siostrą (a i bratem w sumie też) nie miałoby sensu. Ale to gdybanie, nie sądzę, by zrobiono sequela. A jeśli już, to musieliby się ostro wziąć do roboty - Asa nie będzie wiecznie wyglądał na 14-latka; w tym wieku człowiek szybko się 'starzeje' z wyglądem;)

ocenił(a) film na 8
shizonek

Dzięki za miłe słowa.

Ja też zupełnie nie ogarniam, jak można od filmu oczekiwać, że będzie dokładnym odwzorowaniem książki - przecież tego się zupełnie nie da zrobić, bo to są formy opowiadania historii zupełnie innymi środkami. I wiąże się to z kwestiami tak prozaicznymi jak czas (książkę można czytać kilka dni, ale film dłuższy niż 2,5 h to wyzwanie dla pęcherza moczowego i pośladków - po tym czasie większość widzów zaczyna bardziej skupiać się na własnym braku komfortu niż na tym, co dzieje się na ekranie) i tak skomplikowanymi jak przełożenie narracji na obraz (z dialogami łatwiej, ale jak pokazać ludzkie myśli, czy choćby stację kosmiczną, którą każdy wyobraża sobie jednak inaczej, a tu wszyscy muszą zaakceptować jedną wizję). Także bazujących na tych kwestiach zarzutów nie rozumiem, bo dla mnie to jak pojechać nad morze, a potem narzekać na szum fal - no przecież niczego innego nie można było oczekiwać.

A wracając do filmu - jasne, że nie jest idealny, ale naprawdę porządnie zrobiony. Zdarzają się drobne irytacje - mnie na przykład "dźgnął" fakt, że Szkoła Bojowa była na planecie a nie na asteroidzie. Wiem, drobiazg. Ale właśnie dlatego, że drobiazg, którego wcale względem książki zmieniać nie było trzeba, to mnie irytuje. Jakoś łatwiej mi zaakceptować większe zmiany, których cel jasno widać, niż takie pierdółki, sprawiające wrażenie, że autor scenariusza czegoś jednak nie doczytał, ewentualnie miał potrzebę zmieniać, byle tylko odcisnąć własne piętno na materiale źródłowym, choćby nie miało to najmniejszego sensu dla odbioru filmu.

sawto1

Zwykle zwracam dużą uwagę na filmowe soundtracki, tak więc ciekawiło mnie, jak wypadnie Ender pod tym względem. Uważam, iż Steve Jablonsky poradził sobie całkiem dobrze. Najbardziej cenię sobie co prawda ścieżki dźwiękowe z charakterystycznym brzmieniem - ot, coś w stylu Hansa Zimmera, lubię, gdy muzyka w filmie nie jest tylko tłem. Wiem, że to kwestia gustu, na pewno wiele osób uznałoby odwrotnie.
Soundtrack w Enderze jest tłem, ale bardzo dobrym tłem. Trudno spodziewać się po filmie, którego akcja dzieje się w kosmosie, etnicznych brzmień w stylu Zimmera - doskonale zdaję sobie z tego sprawę i rozumiem, że to by nie pasowało;). Muzyka jest dopasowana idealnie i uzupełnia całość. Idealny komponent całej produkcji - nie jako samodzielny twór, ale idący z całością w jednym szeregu:). Przepraszam, nie umiem pisać zbyt dobrze o muzyce, mam nadzieję, że moja odpowiedź Cię zadowoli.

Co do zakończenia, to trochę trudno mi się ustosunkować, jako iż znałam fabułę. Oczywiste więc, że nie zaskoczyło mnie, tak jak w książce;) Ale wydźwięk sceny końcowej i jej wymiar emocjonalny wypadł wg mnie naprawdę przekonująco.

shizonek

Sam film może się wydawać płytki. Jest zrobiony bardzo ładnie, cieszy oko - przez co ja odebrałam go bardziej jako wizualny dodatek do książki ( np. sala treningowa w filmie została świetnie przedstawiona! Bardzo podoba mi się wizja reżysera, ale co z tego, skoro większość walk i ich wpływ na stan psychiczny Endera została zwyczajnie pominięta).

Niestety większość osób, które obejrzy ten film nie będzie miała styczności z twórczością Scotta i może odebrać produkcję jako... zwyczajnie płytką. : ( Przekaz tego filmu/książki jest dużo głębszy niż kolejna wojna z obcymi, urozmaicona wplątaniem w nią dzieci.
Liczę, że film odniesie jednak sukces - bardzo chciałabym zobaczyć ekranizacje kolejnych części... choć filmy mogłyby zostać rozbite na więcej części, żeby przemycić jednak więcej treści :(

+ za saundtrack. Muzyka, moim zdaniem, świetnie dobrana.

ocenił(a) film na 8
lwg

Nie wiem, dlaczego zakładasz, że większość osób uzna film za płytki - moim zdaniem każdy, kto obejrzy go uważnie i bez założenia "sf z kosmitami, czyli papka dla idiotów", może uzanć go za dobry obraz. Sam piszesz, że jego przekaz jest głębszy niż tylko bezmyślna rozwalanka - dlaczego zakładasz, że inni nie są w stanie tego dostrzec?

SPOILERY

Naprawdę uważam, że film podołał ukazaniu moralnego i emocjonalnego wymiaru powieści Scotta. Proces "szkolenia" Endera i innych dzieci na żołnierzy doskonałych był wyraźnie przedstawiony jako okrutny i odzierający z dzieciństwa a nawet z człowieczeństwa - nie rozumiem, jak można twierdzić, że to w filmie pominięto, skoro do tego problemu sprowadzała się w zasadzie każda scena międy Gruffem i Anderson, a także wiele scen między dzieciakami. Podobnie z relacją między Enderem i Peterem, która moim zdaniem jest w filmie nawet wyraźniejsza niż relacja Ender-Valentine - paradoksalnie, bo Val dostała więcej czasu ekranowego. Ta jedna scena "zabawy" w robale i druga, bardzo subtelna, kiedy Ender uczy Petrę samoobrony i tłumaczy, że zna pewne chwyty, bo ma starszego brata, wystarczają mi, by dobudować sobie resztę ich relacji w głowie - nie potrzebuję i nie oczekuję łopatologii w tej kwestii.

Może to właśnie jest problem tej ekranizacji (i nie tylko tej)? Że o ile czytając książkę ludzie akceptują, że jest to czynność wymagająca zaangażowania szarych komórek, o tyle oglądając film oczekują, że wyłoży im się kawę na ławę, podsunie całą historię pod nos i zwolni z myślenia nad tym, co dzieje się na ekranie. A ekranizacja Endera wymaga od widza myślenia, bo pomija te wszystkie elementy, które widz może się domyślić, albo których domyślać się musi. Choćby ze względu na charakter głównego bohatera, który jest wybitnym introwertykiem i nie uzewnętrznia swoich przeżyć i emocji - w książce można mu do głowy zajrzeć w narracji, ale w filmie można tylko pokazać jego działania i liczyć, że widz wyciągnie z niego wnioski.

Co do walk, to owszem, większość została pominięta - bo ile razy można pokazywać to samo? W książce owszem, każda z nich wiązała się z innymi przemyśleniami Endera, ale w filmie nie da się pokazać myśli. Także odtwarzanie każdej walki byłoby tylko tanim efekciarstwem, wizualnie ślicznym, ale nie wnoszącym żadnych nowych treści. Walki, z tego co pamiętam, były pokazane dwie, najważniejsze - ta, gdzie Bonzo chciał trzymać Endera na "ławce rezerwowych", a Wiggin zakaz złamał, co doprowadziło do późniejszej konfrontacji z Bonzem pod prysznicami (jeden z przełomowych momentów w formowaniu się charakteru Endera) i druga, Armii Smoka, w której z jednej strony Ender pokazuje się jako świetny strateg (i której echo pojawia się potem w finałowej bitwie z robalami), a z drugiej znów widać, jaką presję kładzie na niego Gruff i że gra nie fair (bitwa o trzeciej w nocy, dwie doświadczone armie, przeciw nowicjuszom). Co dałoby dodanie jeszcze kilku bitew? Moim zdaniem te dwie dostatecznie pokazują najważniejsze mechanizmy kształtujące głównego bohatera.

Jeśli mi czegoś szkoda, to tego, że nie pokazano "buntu starterów" i tego, że Ender nie tylko chciał się sam szkolić w wolnym czasie, ale wciągnął w to również swoich rówieśników i pokazał im, że jeśli chcą sobie poradzić, to muszą wziąć sprawy we własne ręce i że wcale nie są skazani na dobrą lub złą wolę tych, którzy są wyżej w hierarchii. Ale rozumiem też, że na takie sceny zabrakło czasu - choć nie pogardziłabym wersją reżyserską, w której byłoby dla nich miejsce.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones