Ok, właśnie wróciłam z kina. I prawdę powiedziawszy żałuję, że nie poszłam na choćby Simpsonów.
Wytłumaczcie mi co jest takiego fenomenalnego w tym filmie, bo ja na prawdę tego nie rozumiem. I nie piszcie, że to film Tarantino, bo ja go oceniam nie przez pryzmat nazwiska reżysera, ale film przez pryzmat filmu. A ten był bezsensowny. Nie ma tam ani wartkiej akcji, ani tym bardziej niczego ciekawego, nie mówiąc już nawet o ósmym dnie.
Sam seks, seks i seks dokrapiany kiepskimi dialogami. A może realnymi? Oczywiście pod warunkiem, że w Stanach są same dziwki, bo tamte wszystkie panny właśnie zachowywały się w taki sposób.
A może panom wydawał się super interesujący właśnie przez seksowne aktorki?
Nie chcę na nikogo naskoczyć, ale naprawdę nie rozumiem tego jak może komuś podobać się ten film. Mnie osobiście spodobała się jedynie końcówka. Była rzeczywiście dobra, i w pewnym sensie zaskakująca.
P.S. Pisaliście, że u Was w kinach było oklaski... Cóż... Ja ledwo wytrwałam do końca, a 8 osób po prostu wyszło z kina w połowie...
Muszę powiedzieć, że szczerze zaskoczyła mnie Twoja opinia na temat tego filmu. Jako kobieta powinnaś, niezależnie od stylu życia, doceniać ten film. Być może to co napiszę spowoduje lawinę obelg pod moim adresem, ale zupełnie mnie to nie rusza. Przede wszystkim dialogi, które określiłaś jako "kiepskie" to niesamowity plus tego filmu. Zwłaszcza dla kobiet. Dawno nie widziałam filmu, w którym tak szczerze zostałyby oddane relacje między dziewczynami, sposób wyrażania się. Nie chodzi mi koniecznie o treść, ale przecież... która z nas nie rozmawia o sexie?
Co do sexownych aktorek, to nie słyszałam jeszcze, żeby była to wada w jakimkolwiek filmie a Ty wyraźnie aż prychasz pogardą.
Jedyne w czym mogę się z Tobą zgodzić to to, że końcówka była zaskakująca i mogła się podobać. A na przyszłość, jeżeli nie podobał Ci się Grinhouse: Death Proof to może po prostu nie powinnaś oglądać filmów Tarantino.
Ps. Słyszałam, że Simpsonowie są nieźli, ale raczej przez wzgląd na sentymenty. Ciężko jest przebić mistrzowski serial, czyż nie?
A mnie się znudziło już odpisywanie na tym podobne komentarze. Autorka pisze: "Nie ma tam ani wartkiej akcji", nie ma?... A te popisy kaskaderskie to gdzie się podziały?
"Sam seks, seks i seks..." - słucham? To ja już nie wiem, co Pani robiła w kinie podczas seansu...
"dokrapiany kiepskimi dialogami..." - Bo w kinie się nie rozmawia, zresztą trudno podczas seksu przeprowadzić jakiś dobry dialog.
"Oczywiście pod warunkiem, że w Stanach są same dziwki, bo tamte wszystkie panny właśnie zachowywały się w taki sposób." - To nie film o wszystkich kobietach w Stanach, ale o pewnych kobietach. I mamy takie w Polsce również. Dla mnie zachowywały się bardziej jak nastolatki niż dziwki. Niekoniecznie amerykańskie.
"A może panom wydawał się super interesujący właśnie przez seksowne aktorki?" - Był to miły dodatek. Cieszy fakt, że kobiety były ukazane naturalnie i że nie były wychudzone. Ale nie dla dodatków się idzie na film.
A ja myślałem, że to film dla kobiet. Tak trudno zrozumieć o czym opowiada ten film? Mamy w nim dwie części: Pierwsza ukazująca zachowanie mężczyzny, jego taktykę i sposób walki (niebezpośredni); w tej części kobieta jest ofiarą. W drugiej zaś objawia nam się cała prawda na temat tego twardziela i maluje nam się obraz kobiecej natury.
Jak można nie docenić u reżysera zmysłu obserwatora? Dialogi, dzięki nim właśnie poznajemy bohaterów, nie tylko, krótka scena - dziewczyna pije napój przed automatem, zbliżenie na wyraz jej oczu i już ją znamy...
Osobiście bardzo mi się podobał podział w tym filmie na sceny aktorskie i sceny akcji, że tak je nazwę, świetna stylizacja, przeskoki w ujęciach dokładnie tam gdzie powinny być, muzyka... odniesienia do innych filmów, humor...
"Ja ledwo wytrwałam do końca, a 8 osób po prostu wyszło z kina w połowie..." - W ramach terapii proponuję częstsze seanse kinowe, albo lektura jakichś dobrych klasyków. Nie sądzę, żeby to pomogło.
Nie chce mi się zbyt dużo pisać, z racji tego iż i tak za 88 minut ten komentarz zginie zawalony postami w stylu ?Ku*wa ale gówno?, ?Ku*wa ale arcydzieło?, ?Hejuśka kuśfa co to za piołsenka na koniec/początek/ srodek* - niepotrzebne skreślić markerem na ekranie monitora). U mnie także były brawa w kinie, była świetna zabawa, a sam film uznaję, za jeden z najlepszych jakie w tym roku miałem przyjemność zobaczyć na dużym ekranie. I wynika to pewnie tylko i wyłącznie z tego, że jestem miłośnikiem filmów ?Znikający punkt?, ?Bullitt?, ?Pojedynek na szosie? etc. i w tym filmie widziałem po prostu coś co osobiście mnie zachwyca.
W filmie mówi się - ?60 sekund ? tylko nie ta kupa z Agelina Jolie? ? i to jest dla mnie kwintesencja tego filmu. Owe wszystkie ?60 sekund? i ?Szybcy i wściekli? (i tym podobne) to dla mnie kosmiczne gówna, które mnie osobiście oburzają swym zimnym wykalkulowaniem. By the way ? kiedyś po skończonej imprezie o 4 rano, gdzieś już nie pamiętam gdzie, właściciel domu powiedział ? włączę wam świetny film ? postawił na ?Tokio Drift? ? gdy zobaczyłem 20 minut tego filmu jak koleś demoluje swoją odpicowaną furką osiedle, policja go łapie i mówi ?dobra idź, tylko więcej tego nie rób? ? powiedziałem sobie w duchu ?O ku*rwa stracę szacunek do samego siebie, jeśli zaraz stad nie wyjdę?. Oczywiście tak zrobiłem...
O co mi chodzi? ?Death Proof? do dla mnie niesamowicie skuteczne antidotum na hollywoodzkie gówna, które serwują nam stop twórcy w imię ?dobrej zabawy? w stylu ?60 sekund?, ?Szybcy i wściekli? ?Torque? itp. Na szczęście ja mam ?Death Proof? i za to jestem dozgonnie Tarantino wdzieczny...
Ja nie chcę nikogo przekonać, że film jest beznadziejny, bo każdy może mieć na to swoje zdanie. Mnie nie przypadł do gustu, oprócz końcówki. Chcę tylko zrozumieć Was, dlaczego ten film aż tak bardzo Was zachwyca!
"nie ma?... A te popisy kaskaderskie to gdzie się podziały?" - to było na samym końcu, a już napisałam, że końcówka mi się podobała. Ale te całe dialogi ciągnęły się według mnie jak flaki z olejem... Nie mówię, że nie były prawdziwe, ale ludzie! seks nie jest jedynym tematem rozmów. Nie jestem dzieckiem, więc spoko rozumiem, że takie dialogi mogły być i właściwie nie mam nic do tego. Nie wiem po prostu jak można się nimi zachwycać. W takim razie wystarczy posłuchać rozmowy kilku dziewczyn na ulicy i będzie ten sam efekt. O ile nie lepszy...
Seksowne aktorki też nie uważam za wadę. Zasugerowałam jedynie, że męskiej części widzów właśnie przez nie mógł się podobać film. To wszystko.
"Sam seks, seks i seks..." - słucham? To ja już nie wiem, co Pani robiła w kinie podczas seansu... " - oglądałam film? Zachwycaliście się nim, więc uznałam, że film jest warty tego, aby pójść na niego do kina. Niestety rozczarowałam się. I to nie tylko dlatego, że rozmowy dotyczyły samego seksu.
Zgodzę się jednak z tym, że końcówka ukazuje naturę kobiety xD Cóż... większość z nas jest mściwa^^
"W ramach terapii proponuję częstsze seanse kinowe, albo lektura jakichś dobrych klasyków. Nie sądzę, żeby to pomogło." - Sorry, ale poczułam się urażona tym tekstem. To tak zabrzmiało jakbym chodziła do kina raz na dwa lata, a w dodatku nie potrafiła wybrać filmu dla siebie. A zapewniam Cię, że tak nie jest. Co do książek przeczytałam wiele (i nie były to same lektury szkolne, czy harlequiny...) Tobie się film podobał, mnie nie, ale wiesz co nas różni? Ja się staram Was zrozumieć czemu Wam się podobał i może spojrzeć na niego nieco inaczej, za to Ty krytykujesz mnie bo nie podobał mi się ten film.
Odnośnie Tokio Drift, to mnie akurat się podobał. Nie mówię, że był super, cool, trendy i w ogóle wypas, bo nie był. Ot, taki sobie film z efektami, dobry na wieczór, ale nie na to, żeby zastanawiać się nad drugim dnem. Niestety tego drugiego dna nie doszukałam się również w "Death Proof".
Sorry, że napisałam w trzy światy i nie pokolei, ale mam nadzieję, że jakoś się połapiecie :)
Wybacz, ale nie lubię, kiedy ktoś nazywa film bezsensownym, bez pokrycia w argumentach. A pytania tego typu niekoniecznie oznaczają próbę samodzielnego zrozumienia, dlaczego ten film może się podobać. Ja rozumiem, że może się nie podobać. W końcu można powiedzieć, że Tarantino nie spieszy się z akcją, bo nie ucieka się on do typowych, hollywoodzkich zabiegów, które mają widza zatrzymać w fotelu, ale nie znaczy to, że nie ma szacunku dla odbiorcy, dostajemy po prostu coś innego, coś do czego przeciętny widz może nie być przyzwyczajony, długie ujęcia, w których pozornie nic się nie dzieje i nagle jedno uderzenie zmusza nas do odruchowego szukania pasów bezpieczeństwa. Niektórzy lubią konwencje, inni wolą zabawę z konwencją po prostu. I potem widać tylko odruchy obronne w zdaniach typu Eeee, mówią ciągle o seksie, czym tu się zachwycać. Podczas kiedy ja sobie zupełnie nie przypominam takich dialogów. Myślę też, że lepiej pochłaniać film w całości niż wybierać z niego niewygodne dla nas elementy i według nich oceniać.
To jakie w takim razie mam Ci podać argumenty, hm? Wydaje mi się, że te co podałam są wystarczające. Ale jak widać tutaj trzeba chyba rozebrać dokładnie film na czynniki pierwsze, a na koniec i tak ktoś napisze, że to niewystarczające argumenty =/
Wiesz co mi się głównie nie podobało? Te dwa, albo trzy wyjątkowo niepłynne przejścia. Były zwyczajnie brzydkie. Chyba, że to wina Cinema-City... Wtedy to inna bajka...
Nie mówię, że Tarantino nie ma szacunku dla widza, nie mówię też, że go ma, bo nie znam go osobiście. Można być i przeciętnym widzem, aby docenić film. Nie trzeba być krytykiem filmowym, którym Ty raczej nie jesteś (pewności rzecz jasna nie mam...).
"długie ujęcia, w których pozornie nic się nie dzieje i nagle jedno uderzenie zmusza nas do odruchowego szukania pasów bezpieczeństwa." - z tym się w części zgodzę, bo przez cały film myślałam już, że nic się nie zdarzy, a jednak się zdarzyło :) Jednak w tych długich ujęciach nic się nie działo.
"Eeee, mówią ciągle o seksie, czym tu się zachwycać. Podczas kiedy ja sobie zupełnie nie przypominam takich dialogów. Myślę też, że lepiej pochłaniać film w całości niż wybierać z niego niewygodne dla nas elementy i według nich oceniać." - skoro sobie nie przypominasz, to może przespałeś seans? A ja oceniam film w całości. I w całości mi się nie podobał, ale niektóre sceny były ciekawe.
J ci wytłumacze.
1. Otórz w tym filmie Tarantinochciał przedstawić bezsensowne dążenie kobiet do bycia facetami czyli feministek, jak sama widziałaś na filmie kobiety były wulgarne i agresywne a Kurt Russell grał zwykłego tchórza.
2.Tarantino składa w pewnym sensie chołd reżyserom filmów Grindhousowych
Grindhouse movie - film klasy B w którym nie ma choć kszty sensu i akcja jak i film jest bezsensowa
3. Kaskader Mike zabija brutalnie kobiety co powoduje u niego podniecenie lub zachwyt , czyli jest chorym psychiczne, a także scena w której próbuje kichnąć symbolizuje jego ambicję względem zabijania
Pozatym film jest Grindhousem tylko zrobionym o niebo lepiej i z sensem, to chyba wszystko i myślę że ta odpowiedz cię zadowoli
Chyba pomyilła Ci się definicja feminizmu... Bez komentarza. Wściekają mnie tacy ignoranci. Polecam trochę poznać temat, a później się wypowiadać.
J ci wytłumacze.
1. Otórz w tym filmie Tarantinochciał przedstawić bezsensowne dążenie kobiet do bycia facetami czyli feministek, jak sama widziałaś na filmie kobiety były wulgarne i agresywne a Kurt Russell grał zwykłego tchórza.
2.Tarantino składa w pewnym sensie chołd reżyserom filmów Grindhousowych
Grindhouse movie - film klasy B w którym nie ma choć kszty sensu i akcja jak i film jest bezsensowa
3. Kaskader Mike zabija brutalnie kobiety co powoduje u niego podniecenie lub zachwyt , czyli jest chorym psychiczne, a także scena w której próbuje kichnąć symbolizuje jego ambicję względem zabijania
Pozatym film jest Grindhousem tylko zrobionym o niebo lepiej i z sensem, to chyba wszystko i myślę że ta odpowiedz cię zadowoli
"2.Tarantino składa w pewnym sensie chołd reżyserom filmów Grindhousowych
Grindhouse movie - film klasy B w którym nie ma choć kszty sensu i akcja jak i film jest bezsensowa "
A skąd to wiesz?
On to gdzieś powiedział, czy jak?
(uwaga, spoilery)
Ja proponuję następnym razem wsłuchać się w dialogi (zawsze warto w przypadku Tarantino), to nie jest tylko gadanie o seksie. Mamy tu 8 zupełnie różnych dziewczyn, każda ma trochę inne podejście, inny charakter, ale to pełnokrwiste postaci. Ten film nie zważa na kanony kobiecości: dziewczyny klną, palą fajki, jedzą tłusto, a facetami pomiatają. Ale mimo to są sympatyczne, pełne optymizmu, mają swoje plany. Wszystko to poznajemy poprzez ich dialogi, każdy sobie coś z nich wyłowi.
Sam fakt, że na początku niewiele się dzieje, to pewne złamanie konwencji. Każdy kto oglądał trailer wie, że Stuntman Mike będzie zabijał (przy okazji, kreacja Russela jest niesamowita). Kiedy rusza spod baru, już wiemy: teraz będzie krew i te beztroskie dziewczęta będą po kolei ginąć, jak przystało na prawdziwy slasher. A jednak rozwałka trwa zaledwie dwie minuty, a mimo to jest monstrualna. I dopiero w czasie rozmowy szeryfów dociera do nas, co się stało. Byłem w szoku z powodu brutalności sceny wypadku i z tego, że tak nagle zburzona została atmosfera wieczoru (knajpa, szafa grająca). Facet, który zabija dziewczynę, która dla niego zatańczyła coś takiego, musi być psychopatą przez duże P. Wciąż niewiele w kinie dobrze pokazanych czarnych charakterów.
Kiedy poznajemy nowe dziewczyny, tylko my zdajemy sobie sprawę z zagrożenia. Dla mnie fenomenalna była scena czarno-biała, z udziałem Lee i Aby. Lee sobie śpiewa jakąś piosenkę, a Mike ślini stopy Aby. To było maksymalnie odrażające. Poczułem się z bohaterkami emocjonalnie związany, chciałem ostrzec je przed niebezpieczeństwem, kibicowałem im, żeby nic się nie stało. Nie potrafiłem sobie wyobrazić, żeby np Lee mogła zginąć w tak okrutny sposób. Rzadko mi się to zdarza, ale wachlarz rozbudzonych we mnie emocji był niecodzienny. W późniejszej scenie w restauracji pojawienie się Mike'a w tle powodowało nerwowy skurcz żołądka. Natomiast obiektywnie oceniając, te dziewczyny nie były ani gorsze ani lepsze od poprzednich. Miały tylko więcej szczęścia. No i okazało się, że Mike nie jest niezniszczalny jak większość filmowych bad-guy'ów.
Nie wsłuchawszy się w dialogi, można nie zauważyć, jak się pojawił temat Dodga Challengera. Ten film jest w ostateczności hołdem dla "Znikającego punktu" i podobnych filmów. Kto nie załapie klimatu, jak np Lee, to i nie załapie się na świetną akcję. Sceny pościgu są genialne, bo tu nie ma mowy o oszustwie. Prawdziwe samochody, prawdziwa sceneria i prawdziwa kaskaderka, ani jednego wybuchu. Jest to być może najlepsza sekwencja pojedynku samochodowego, dzięki doskonałej pracy kamery (debiut Tarantino jako operatora).
Montaż jest czasami celowo zły, ale to próba postarzenia filmu. U nas scena lap dance została ucięta pod koniec, ale w wersji amerykańskiej nie było jej w ogóle.
Wreszcie ten film to smaczki, nawiązania i różne wstawki, które budzą czystą radochę. Świetna muzyka, której nikt naprawdę nie zna. Typowy styl Tarantino. Rozumiem jednak, że film może się nie podobać. Ludzie są dziś bardzo niecierpliwi, chcą mieć wszystko podane na talerzu. Ci, którzy w połowie seansu wychodzą z kina (dla mnie nie do pomyślenia), albo nie wiedzieli, na co idą, albo zachowują się jak rozkapryszone dzieciaki. Najczęstszy zarzut jest taki, że niewiele się dzieje. Dla mnie jakość scenariusza wynagrodziła ilość scen akcji. Inni jeszcze twierdzą, że to nie jest typowy grindhouse i że "Planet Terror" jest lepszy. Ja twierdzę, że jest odwrotnie, a "Death Proof" to najciekawszy film tego roku.
W dalszym ciągu nie nazwę tego filmu arcydziełem, bo takowym nie jest, ale chyba dzięki Wam nieco go doceniłam =) A już na pewno nieco inaczej na niego spojrzałam =)
Pozdrawiam
Filmy pewnych reżyserów ciężko jest rozłożyć na czynniki pierwsze i poukładać to jakoś w zbiór logicznych argumentów za lub przeciw filmowi. Nie mówię, że nie da się tego zrobić, ale czasem mija się to z celem. Dla mnie jednym z takich reżyserów jest właśnie Tarantino. Dlatego jeżeli ktoś uznaje ten film za słaby, czy bezsensowny to prostu niech nie ogląda więcej jego filmów i da sobie spokój. Tłumaczenie co jest genialnego w filmie, komuś kto tego nie zauważył uważam za zbędne. Miarą arcydzieł filmowych dla mnie są sceny, które zapamiętam do końca życia, a przynajmniej na wiele lat. W Death Proof było takich kilka, a zdecydowany nr 1 to "lap dance" w knajpie o fenomenalnej nazwie, zupełnie jak Jack Rabbit Slims z "Pulp Fiction". Wszystko w tym filmie sprowadza się do pierwotnych uczuć, żądz i potrzeb, a ukazane jest również w genialnie prosty sposób. Jak zwykle doskonała muzyka, może ciut przydługie, ale świetne dialogi o niczym, popisy kaskaderskie jakich nie widziałem chyba nigdy, klasyczne amerykańskie fury z lat siedemdziesiątych i tarantinowskie niespodzianki, jak np. kilkuminutowa scena w czarno-białych barwach, po czym ukazują nam się jaskrawe kolory samochodu i sukienki, wywołując niesamowity efekt(przynajmniej u mnie). Jak wyszedłem z kina(oklaski były, sam klaskałem), to gęba sama irracjonalnie śmiała mi się od ucha do ucha, co uważam za najlepszy wyznacznik tego czy film zrobił na mnie wrażenie. Bałem się, że Tarantino zrobi kalkę z innych swoich filmów i sprawdzi się to, co mówili inni o jego domniemanym wypaleniu się. Na szczęście to wszystko stek bzdur, a Mistrz Quentin w swoim stylu zaskakuje i porywa widza, jak za dawnych dobrych lat.
pozdro
p.s. Simpsony śmieszne jak cholera, a Homer też w życiowej formie:)
mary ann
nic takiego w tym filmie nie ma i choć jestem wielkim fanem twórczości tarantino to w tym wypadku również wybrałbym simpsonów
Zdecydowanie zgadzam sie z Autorkom tematu.
Ten film to porażka, stworzony po prostu by nabijać sie z ludzi którzy stracili pieniądze na bilety na niego :)
P.S.
Grindhouse VS Simpson ? Jasne że Simpsonowie :)
I nie ma w nim żadnego przesłania ani nic !
Więc nie wymyślajcie jakiś Bzdur, że to jakiś hołd (dla gówna - bo tym filmom nie należy sie żaden hołd - taka prawda).
Jeśli sam reżyser przyznał sie że ten (pseudo) film Jest bezsensowny to nie doszukujcie sie w nim nie wiadomo czego!
QT zrobił was w konia i musie sie z tym pogodzić :)
po pierwsze - jak mozna Grindhouse vs. Simpsonowie??? Cos tu sie komus pomylilo, a po drugie - to Ciebie i Tobie podobnych Tarantino robi w konia hehehe, latwo autorowi powiedziec o co biega w jego filmie ale po co?? Przynajmniej ma radoche kiedy widzi jak ludzie sa kreatywni w wymyslaniu sensu dla filmu...a Ty sie cieszysz, ze nie musisz wymyslac zadnego sensu, tylko odstawic film na poleczke "Ogladniete - nie trzeba nad tym myslec"
to nie jest rowniez zaden hold, ot zwykly film, przy ktorym objawil sie zmysl obserwacyjny Tarantino, a jesli wyszlo mu przypadkiem to coz w tym zlego??
minorqueen85 mam wrażenie ze wypowiadasz sie na temat simpsonów kompletnie nie znając tego serialu, to w brew pozorom jeden z najinteligentniejszych seriali amerykańskich w historii
i powiem tak tarantino vs simpsonowie oczywiście ze tarantino
ale death proof vs simpsonowie już niekoniecznie death proof
pozdrawiam i uwielbiajmy wielkie kino bo "wystarczy robić filmy"
myslalam, ze to oczywiste, ze Tarantino vs. Simpsonowie to dwie zupelnie INNE kategorie i nie mozna ich stawiac na przeciwko siebie...stad moja reakcja...a o Simpsonach wiem wiecej niz Tobie sie wydaje...tym bardziej zaskakujace wydaje sie byc:"i powiem tak tarantino vs simpsonowie oczywiście ze tarantino"...moze zacznij czytac posty ZE ZROZUMIENIEM.
"Simpsonowie to jeden z najinteligentniejszych seriali amerykańskich w historii" normalnie oprawię sobie ten tekst w ramkę i powieszę na ścianie, bo czegoś bardziej absurdalnego dawno nie słyszałam.
Co do "Death proof vs Simpsonowie" - nie porównuj rzeczy nieporównywalnych. Obydwa filmy są bardzo dobre, tylko reprezentują skrajnie różne style. W Simpsonach bawi nas jak Homer wbija sobie młotek w oko, a w Death Proof morderca dostający wycisk od trzech dziewczyn.
... to chyba mas zproblem ze słuchem :). Naturalnie, "The Simpsons" można rozumieć na wiele sposobów - jednego śmieszyć będzie nóż wbity w oko, a innego - inteligentne sparodiowanie niektórych schematów, zależności i postaw.
Tak czytam Wasze posty, a właściwie poniekąd kłótnię w tym temacie i kompletnie Was już nie rozumiem... Upieracie się, że Death Proof ma dziesiąte dno, ale go nie ma i naskakujecie na ludzi, którzy twierdzą inaczej niż Wy.
Faktycznie porównanie do Simpsonów rzeczywiście nie jest zbyt dobre, bo to zupełnie inne gatunki (choć muszę przyznać, że byli fajni), ale przynajmniej w Simpsonach widać drugie dno, bez doszukiwania się dziesiątego. "Dbajcie o środowisko", a co takiego przekazuje nam Death Proof? "Skopcie tyłek mordercy?", "Mścijcie się"? (dlatego w pewnym sensie przyznaję rację Leonowi Tarantino). Ale dobra, to tylko tak na marginesie, bo w zasadzie Death Proof nie jest filmem, który ma cokolwiek przekazać.
Prosiłam jednak w pierwszym poście, żebyście NIE PATRZYLI na film przez pryzmat reżysera. Wyobraźcie sobie, że idziecie do kina na Deat Proof, który jest taki sam, ale innego reżysera. I teraz powiedzcie mi czy nadal tak Was zachwyca...
Pozdrawiam
Nie jestem przekonana czy potrafię określić ten film nie patrząc przez pryzmat reżysera, bo właśnie szczególny sposób ujęć najbardziej pociąga mnie w tym filmie. ktoś może powiedzieć, że nie jest to zasługa QT, ale to chyba nie przypadek, że we wszystkich filmach tego reżysera jakie udało mi sie obejrzeć powtarza się bardzo podobny sposób operowania kamerą. Poza tym nie mogę poprzeć tezy, że film ma 10 dni, gdyż oczywistym jest, że tak nie jest. Ale nie zmienia to faktu, że forma jaką on przedstawia jest wręcz mistrzowska i choćby z tego względu warto go zobaczyć. Treść, to wbrew pozorom jeszcze nie wszystko!
A Simpsonów widziałam kilka dni temu i muszę powiedzieć, że są dużo lepsi niż oczekiwałam. Według mnie nie stracili nic w stosunku do serialu, który rzeczywiście jest jednym z inteligentniejszych. Jeżeli ktoś nie dostrzega, jak doskonałą jest satyrą na typowy amerykański styl życie, to mi go żal. Ale niemożność zauważenia tego nie daje nikomu prawa do obrażania reszty. Trochę kultury!