"Emancypacja nienarodzonych rzodkiewek" - te słowa przychodzą mi na myśl po obejrzeniu nowego filmu Quentina Tarantino. Nie potrafie go jednoznacznie ocenić i nic mądrego na jego temat powiedzieć... A jednak postaram się to zrobie.
"Najbardziej kobiecy film roku" - głoszą plakaty filmowe. "Najbardziej męski film roku!" - słychać z telewizyjnych i radiowych zwiastunów. Przewrotny tytuł Grind House - tanie kino z długi seansami kiepskich filmów ,osławionej już klasy B, w sam raz dla żebraków szukających ciepła i prostytutek w przerwie między klientami. Czysta zabawa Tarantina z widzem. Prześmiewcza, pełna cynizmu i obfita w wulgarny humor, doskonale znany z poprzednich filmów.
Pierwsze sceny to zabawy kamerą. Amatorskie, nagłe cięcia, zacinające się klatki, czarno-białe ujęcia, zakłócenia, problemy z dźwiękiem... Istna maestria, zapadająca w pamięć i przypadająca do gustu. Fabuła filmu? Komu tak naprawde jest potrzebna? Przyszliśmy tu nie dla epickich historii i romantycznych zakończeń czy logicznie powiązanych ze soba faktów, przyszliśmy tu dla niego. Dla Quentina Tarantino. Irytujący scenariusz czy kiepskie niekiedy sceny, o dialogach (które jak na tego reżysera nie były najlepsze) nie wspominając. Co intryguje? Swego rodzaju retrospekcja, motywy z poprzednich filmów. Doskonale znana para wiejskich szeryfów omawiajacych i dedukujacych sprawę zabójstwa czwórki młodych dziewczyn, dzwonek w telefonie z charakterystycznym, kill billowskim "pogwizdywaniem", papierosy Red Apple, luźne rozmowy w kawiarni (nmomen omen bardzo podobnej do tej z Pulp Fiction) żywcem wyjete z "Wściekłych Psów"... Wiele szczegółów napewno umkneło.
Podsumowując - jaki jest Grind House - Death Proof? Zapewne śmiercioodporny ;) . Nie należy probować go zrozumieć. Nie szukać głębi, przesłanek feministycznych czy politycznych. Nie ten reżyser, nie te produkcje. To raczej odskocznia od rzeczywistości. Smakowite drwiny z publiczności, pięknie zapakowane w pudełko z naklejką "film klasy B megaprodukcja" i przewiązane krwawą wstążeczką. Głosny sprzeciwu są uzasadnione. Mnie też z początku nie podobał się ten film. Miałem przyjemność obejrzeć go w trakcie 6 godzinnego maratonu (oprócz GH wyemitowano SinCity oraz Od zmierzchu do świtu) co zapewne podwoiło mój głód aby obejrzeć "kolejne Pulp Fiction". Oczekiwałem mocnych dialogów, przemocy i zabawy "w drugiego Boga" kreującego nowy świat popkultury.
To produkcja inna od wszystkich, przypominająca serie "Mistrz Kierownicy Ucieka" i amerykańskie "white-trashowe" seriale o kierowcach NASCAR.
Dopiero od jakiegoś czasu uświadomiam (tak nadal to robie :) ) sobie o czym własciwie był ten cały spektakl. I doszedłem do prostego wniosku - o niczym, stworzony bez jakichkolwiek zamiarów, bez celowy. Bo w tym wszystkim tkwi geniusz i legenda Quentina. To jego twory rozpoczynaja jałowe dyskusje, przyciągają miliony widzów, zachwycają i budzą kontrowersje, mimo iż właściwie nie posiadaja fabuły.
Oto kino Tarantina, które w 200% odzwierciedla Death Proof.
Nac zakończenie chciałbym wszystkich powitać na filmwebie - to mój pierwszy poważny wpis :) .
Podpisano: amatorski krytyk filmowy bez doswiadczenia i (zapewne) racji :) Krzykacz koneser.
Pozdrawiam wszystkich serdecznie i życzę miłej nocy :]