Jest to jeden z niewielu filmów, które jak oglądam to szczerze się uśmiecham rozsmakowując się w ich klimacie i wykonaniu. Oglądałem go wiele razy i za każdym bawiłem się jeszcze bardziej. Uważam, że ten film po pewnym czasie będzie kultowy. Tak samo było z Kill Bill'em. Na początku jeżdżony i poniewierany a teraz... Ile ja to razy na ulicy słyszę "Twisted Nerve" z komórki jakiegoś gościa/dziewczyny? Większość z nich nawet nie wie z jakiego to filmu motyw. Tym się właśnie objawia kultowość. Ludzie kojarzą poszczególne momenty/sceny/motywy/ używają ich nie oglądając tego filmu. Film kultowy sam wdziera się jakoś w społeczeństwo... Słowo "kultowy" jest teraz bardzo często używane. Ale tylko w nielicznych przypadkach jest ono prawdziwe. Wracając do Death Proof... Dawno nie widziałem tak charakterystycznych postaci zapadających w pamięć (np. Kaskader Mike). Zdaje się, że od czasów wspomnianego już przeze mnie Kill Bill'a (Gogo, Czarna Mamba, Johnny Mo, Pai Mei)...
reasumując...
naprawdę...//arcydzieło//10/10
Chyba mocno przesadzasz z tą kultowością. Film rózni sie od podobnych glutów z lat 70 tylko tym ze sławny rezyser go zrobił o 30 lat za późno. Jest to klasyczny film na poziomie serialu Aniołki Charliego albo Mistera T. Na pocieszenie dodam ze i tak jest o niebo lepszy od Planet Terror. Tamten to juz megaglut nie wiadomo po co i dla kogo... 4/10
a własnie tak mi przyszło do głowy, jakie oceny dostałby Grindhouse, gdyby go wyreżysetował McG? twórca Aniołków Charliego 2000 r. z Cameron Diaz. załóżmy jeszcze, że scenariusz nie zmieniłby sie nawet o "minimetr".
oj to by na nim psy wieszano, i złote maliny by się posypały. Jeśli w ogóle dostałby wyróżnienie do malin, a nie zginął w powodzi szmiry:):)
tak to już jest, że miejsca w rankingu zależne są od nazwisk.
żeby nie było, lubie kino Tarantino, ale nie takie:)
pozdrawiam
Nie zapominaj o tym, że na podstawie scenariusza Tarantino powstały takie znakomite filmy jak "Natural born killers" oraz "True romance" i chyba tylko Quentin nie był zadowolony z efektów. Gdyby McG tworzył filmy z taką dbałością o detale, styl i muzykę to widniałby na liście moich ulubionych osób świata filmu. Jeśli reżyser "Aniołków Charliego" dostałby do rąk scenariusz "Deathproof" to główną rolę dostałby jakiś idol nastolatek z jednego z jego beznadziejnych seriali, a sceny wypadków byłyby przepełnione efektami specjalnymi. No i byłby to murowany kandydat do złotych malin, ale z pewnością nie z powodu scenariusza.
ale zaznaczyłem że nie zmieniamy scenariusza ani o odrobine, czyli wszystko rozgrywa się tak samo, z tymi samymi aktorami:)
Masz na myśli coś w stylu: Tarantino nakręcił film, a McG firmowałby film swoim nazwiskiem bez wspominania o QT (co jest nierealne)? Ja myślę, że reakcja na film byłałby taka sama, może nawet "Death proof" zebrałby większą widownię.
ojej
cięzko cos wytłumaczyc,
chodzi o to ze McG. dostajew od tarantina scenariusz. i kręci swój film i nikt nie wie że to jest scenariusz QT.
byłaby lawina malin:)
wtedy jakby fim nakręcił tarantino, a Mcg tak jak myślisz firmował wszystko swoim nazwiskiem też by była lawina malin.
:)
Dokładnie tak samo było z "Twierdzą" Michaela Bay'a, Tarantino był współtwórcą scenariusza i nie został wymieniony w napisach końcowych. Nie było lawiny malin, a film podobał się pasjonatom efektownego kina. Ja nie uważam "The rock" za rewelację, ale ma swoje plusy, dzięki którym ogląda się go z przyjemnością.
ale twierdza jest tradycyjnym filmem sensacyjnym, wartka akcja, tradycyny układ: prawy dzielny bohater walczący z wrednym bandziorem:) schemat ograny i sprawdzony. zawsze znajdzie sie duża grupa fanów, film nie wieje nudą tak jak death proof. wcale sie nie dziwie że tarantino sie nie podpisał pod Twierdzą, bo to zupełnie nie jego styl i popełnił ten scenariusz dla pieniążków. Twierdza mimo wszechobecnej wtórności i tak jest jednym z lepszych filmów M. baya. bo wszystko inne to taka komercyjna kaszanka, że mi wyrywa plomby z zebów. :)
no może wyspa i bad boys cz1. nie wyrywa:). twierdze raptem toleruję, ale żebym sie miał zachwycać, to nie mój klimat. jak miałem 15 lat to mi sie takie filmy podobały.
i nie traktuj mej wypowiedzi jako atak na siebie. masz prawo do tego by sie zachwycać tym czy innym filmem. Nie zmienia to faktu że twierdza mie nie rusza i jest słabsza od np. Wszystko gra W. Allena, który to film jest dla mnie majsersztykiem:)
pozdro
Co do "Twierdzy", wcale się nią nie zachwycam, po prostu przytoczyłem ją jako przykład filmu z (częściowym) scenariuszem Tarantino, który nie został obsypany z miejsca złotymi malinami. To typowa hollywoodzka produkcja, szybka, efektowna i idiotyczna, ale jednak wciąga dzięki świetnej muzyce i niezłej obsadzie.
Jeszcze nie oglądałem "Wszystko gra" Woody'ego Allena, ale jestem zaznajomiony z kilkoma filmami spod jego ręki, które bardzo mi się spodobały (ale to zupełnie inne klimaty niż "Twierdza" więc cięzko to wogóle porównywać!), chociażby oryginalny "WCCWOSABSZ" ;)
porównałem twierdzę z Wszystko gra, dlatego żeby wytłumaczyć, jakie fily mnie kręcą i jakie klimaty i się podobają a jakie nie:)
z resztą wtstarczy wejśc w moje ulubione żeby sie dowiedzieć.
znajdzie się tez tam kilka dziwnych tytułów ale to już moje bardzo subiektywne oceny.
pozdr
Co w tym filmie jest kultowego to ja nie wiem, a ocena 10/10 to już absurd, czy film, w którym 4 plotkary gadają o tym z kim sie kocha kolega jednej z nich gdzie co drugie słowo to bit**, motherfu***r...i tak przez 10minut. No na litość boską to absolutnie nie było nic w stylu Travolty i L.Jackson'a co byłoby śmieszne, intrygujące ani nowe...porażka. Ten film nasuwa mi na myśl reklamę plusa: atak wielkiej małżo-żółwia albo krzywe parkowanie pod muzeum narodowym...jedno, drugie oraz Death Proof kompletnie bez sensu i racji bytu.
Nie popadajmy w skrajność nazywając arcydziełem wszystko co spłodzi Tarantino...3/10
Na razie tego filmu nie doceniacie, ale z "Death proof" będzie jak z winem, im starszy tym lepszy. Za kilka(naście) lat zmienicie zdanie ;)
Dla jednych ten film po prostu będzie kiczowaty, a dla mnie jest i będzie kultowy. Mnie zachwyciło to starcie pięknych, nieco prymitywnych kobiet oraz stereotypowego macho. W dzisiejszym kinie mamy też do czynienia z tendencją nienawidzenia najnowszego filmu niezłego reżysera, aż do momentu, w którym stworzy kolejny projekt, który będzie po prostu inny. Tak było z "Jackie Brown" i "Kill Bill". Niektórzy pokochali te filmy z miejsca, inni potrzebowali trochę czasu, żeby się z nimi oswoić ;)
ale jackie brown jakoś tak zaginęła w potoku innych produkcji i żadna stacja telewizyjna do niej nie wraca. Kill bil fakt cieszy sie większym uznaniem, ale ja bym stawiał Kill bill vol 1 dużo wyżej niż death proof, i od pierwszych minut KB 1 sprawiła ze oglądałem cały seans z opuszczoną szczęką. Kill bill vol 2, było juz słabsze.
pozdro
To zależy, ja bardziej cenię drugą część, bo tam akcja opierała się nie na wyściełaniu podłogi trupami Crazy 88's, ale na świetnych dialogach (chociażby tekst Billa na temat wyższości supermena nad batmanem :)) oraz zaskakujących starciach, takich jak np. scena z Bud'em oraz Elle Driver.
10/10 dla tego filmu to wcale nie absurd! Nie chcę być banalny, ale to po prostu sprawa gustu i jakiejś tam wrażliwości na to, co ten film prezentuje, czyli np.:
- piękne zdjęcia (choćby sam początek, gdy widać drogę przed kołami samochodu, potem jak Mike zajada sie u Warrena czy scena wypadku)
- samochody - i to jakie! - one są jednymi z bohaterów tego filmu (może to film dla samochodziarzy...?)
- postać kaskadera Mike'a - z jednej strony bardzo sympatycznego i interesującego dżentelmena, a z drugiej - psychopatycznego mordercy, jednak wciąż interesującego
- grę konwencjami i emocjami widza - np. moment, gdy poznajemy tą ciemną stronę Mike'a, to kubeł zimnej wody - po prostu szok - ze spokojnego, leniwego baru do pędzącego zabójczego samochodu, na koniec z kolei z Mike'a-macho wychodzi beksa lala, po prostu niewieścieje (jak to teraz jest w modzie), a miejsce macho zajmują dziewczyny, które wcześniej nie robiły nic innego, tylko gadały o pierdołach i jeździły fajnym wozem
- muzykę - jak zwykle u Quentina nie do wyjęcia
- humor - np. postać Mike'a, w tym jego nieudane kichnięcie, Warren, postać faceta, który sprzedaje Challengera
- ciekawe niektóre rozmowy - przede wszystkim Mike'a, Warrena i dziewczyn #2 (poza samochodem)
- mówiąc nieco zbiorczo i enigmatycznie - klimat (w tym dłużyzny i rynsztokowe dialogi, choć - tu może wielu pocieszę - jako takie nie są dla mnie atutem filmu)
"Death Proof" to klasa sama w sobie i bez sensu jest dla mnie porównywać go do "Pulp Fiction" (który też jest klasą samą w sobie, i któremu też daję 10/10), bo to filmy z różnych bajek - ogólnie rzecz biorąc, co innego jest siłą każdego z nich (choć jest też parę podobieństw); upraszczając: "PF" - super fabuła, super dialogi, "DP" - super zdjęcia, gra konwencjami, jednak wszystko w ramach prostej historii, typowej dla kina klasy B. Pozornie nie pozwala ona na zbyt wiele, jednak forma przekazu tej historii napompowana jest do maksimum; zwraca się uwagę na przeróżne elementy, często detale, które po prostu dają radość z ich oglądania.
Jest jeszcze jeden drobny szczegół, na który niewiele osób zwraca uwagę, a mianowicie spojrzenie Stuntman Mike'a prosto w kamerę, tuż przed "podwiezieniem" blondyny. Od razu wiemy co reżyser szykuje w następnej kolejności :) Mistrzowskie zagranie, typowe dla Tarantino. Chociaż z drugiej strony może była to improwizacja ze strony Kurta Russella.
Racja, to jeden z moich ulubionych momentów. Tyle że ja nie odebrałem go tak jednoznacznie - nie wiedziałem, co będzie potem. Ale zaciekawienie czy jakiś niepokój na pewno został zasiany.
I nie na darmo - od słów Kaskadera Mike'a "that's too bad" i towarzyszącej temu świetnie dobranej muzyki robi się najwyższej klasy thriller.
Cały ten motyw to jedna z najlepszych filmowych scen, jakie w życiu widziałem.
A co do mojego poprzedniego posta chyba się źle wyraziłem, zachwalając na koniec "DP" - w sumie nie chodzi tylko o formę przekazu, ale też o niektóre elementy tej historii, które zostały ubarwione do granic możliwości (numer jeden - postać głównego bohatera), z jednej strony nadając filmowi wielkiego uroku, a z drugiej - nie naruszając zasad taniej, grindhousowej fabuły.
JAk dla mnie to najgorszy film tarrantinoo .. Serio .. patrze z perspektywy Grindhouse .. i szczerze myśle ,że jak na ten rodzaj filmu to nie był kiczowaty był poprostu kiepski ;) 4/10 .. A czy kultowy .. hmm w takim wypadku zobacz każdy inny Grindhouse .. powiem ci szczerze to samo tylko więcej akcji .. bo co do 30minutowej gadki o fiutach to (cisza na sali).. Za mało akcji za dużo gadania bezsensu ...
Zbyteczne przekleństwa, ukazanie kobiet jako kurwiszonów myślących tylko o sexie i za dużo pośladków na początku. Dialogo robione pod młodziez zapewne. Przy Pulp Fiction i Od zmierzchu do świtu lepiej się bawiłem ale to były lata 90-te, więc człowiek był bardziej podatniejszy na filmy i co najważniejsze o wiele młodszy. Biorę już na miękko wszyskie filmy (kolejny zaliczony) ale nie będe go beształ ani wychwalał.
Owszem ocena filmu jest jak najbardziej rzeczą gustu, jeśli jednak film ten miałby pretendować do miana arcydzieła, to chyba mój gust jest skrzywiony. Zgadzam się, że to chyba najgorszy film w dorobku rezysera, którego cenię i szanuję, niemniej jednak dla Tarantiono w nowym wydaniu mówię - nie!