Co by tu napisać, by nie skłamać. Mimo tego, że "Death Proof" podobał mi się, jednak trzeba przyznać, że to niestety trochę słabszy film Quentina, ale za to z genialną rolą Kurta Russella. Poza tym, momentami czułem się jakbym oglądał kobiece wydanie rodzimego "Testosteronu" (co uważam za plus) a nie rasowy pastisz złego kina. Doskonałe zakończenie, poprzez które Taranino chciał pokazać wielką figę z makiem widzowi. Jednak: 1) gdyby nie Kurt Russell oraz Zoe Bell film byłby o wiele słabszy, bo to właśnie ci aktorzy nakręcają te maksymalnie trashowe filmidło, 2) coś co może nam utrudnić odbiór tego filmu, to nieznajomość pierwotnego grindhausowego kontekstu, 3) pomimo całej sympatii dla tego filmu, jak i osoby reżysera, muszę przyznać, że ani Quentin ani światowa kinematografia zbyt wiele by nie straciły, gdyby ten film nigdy nie powstał. Chociaż... no kurczę, kobiece pogaduchy były świetne. W skali od 1 do 4, mocna 4. No dobra, z minusem.