Tarantino to jeden z tych twórców, którego albo się kocha, albo nienawidzi. Ja raczej należę
do tej drugiej grupy. Jego wkład włożony m.in w "Cztery pokoje", "Kill Bill" czy właśnie
Grindhouse: Death Proof po prostu do mnie nie trafia. Były w nim dobre momenty, ale film
strasznie mi się dłużył. Niestety, ale stwierdzam też, że nie opłacało się siedzieć do drugiej w
nocy i męczyć się z tą produkcją. 5/10
Skala to 1-10, połowa jej znajduje się w 5,5. Pisałeś, że męczyłeś się z tym (ja w sumie też, ale spodziewałem się, że zabije je), a jednak oceniłeś go jako średniego.
Bo nie ma drugiego, takiego kiczu, film jest oryginalny i jest wiele filmów gorszych od tego. Więc na pewno 2 to niesprawiedliwa ocena ;)
Ja lubię filmy Tarantino, bo są całkowicie inne od wszystkich i do tego zawsze dodaje świetną ścieżkę dźwiękową!
Nie mogłam spać w nocy i włączyłam tv i zaciekawiła mnie ta produkcja, więc ją obejrzałam i się nie zawiodłam. Film bardzo dobry:) Co prawda, jest wiele innych, ale on swoją oryginalnością zachwyca.. to tak moim zdaniem:)
Jedyna scena, która mi sie spodobała (a raczej sposób jej wyreżyserowania, bo mowa tu o Tarantino)
to moment zaraz po tym jak ta dziewczyna wsiadła do jego samochodu. Kaskader, zanim sam wsiadł do samochodu popatrzył się prosto w kamerę z dziwnym uśmiechem. To złamanie bariery pomiędzy widzem a postacią było ciekawe. Wtedy spodobał mi sie film, bo myślałem, że "Mike" będzie... badass.
To, co zrobili z filmem (jak i z samą postacią "kaskadera") po pierwszym "wypadku" to pomyłka.
Film jest bardzo słaby i STRASZNIE irytujący/denerwujący/ wkurzający. Gdyby Mike na końcu wszystkie zabił - wtedy można by mówić o oryginalności. Zresztą te postaci z drugiej grupy dziewczyn to kompletna pomyłka, jak i dobór aktorek. (tak wiem, już o tym pisałem.)