Ciekawe jest to, że większość filmów Tarantino wywołuje mnóstwo dyskusji, a po kilku latach są określane jako filmy kultowe czy odkrywcze, pomimo wykorzystywania przez niego totalnie ogranych konwencji - wykorzystuje je w cudownie świeży sposób. Dla mnie to jeden z najciekawszych twórców w historii kina. I strasznie spodobało mi się to, co przeczytałam w recenzjii "Death Proof" napisanej przez Krzysztofa Michałowskiego - ten facet rzeczywiście kocha kino i to co z nim wyczynia:)
Będzie kultowy jak nic, choć słowo KULTOWY jest zbyt często przytaczane, w tym wypadku będzie pasowało jak ulał.
wiecie ostatnio usłyszałem jak ktoś w telewizorni użył sformułowania KULTOWY serial M jak miłośc. więc pojęcie kultowości jakoś nam ostatnio sie zdewaluowało. przekleje wam to co napisałem na innym poście, moze spojrzycie na sprawe inaczej (albo i nie):
tylko ze filmy ----Vanishing Point" (1971), "Duel" (1971), Gone in 60 Seconds" (1974 i remake z 2000), "The Junkman" (1982), "Konwój" (1978), ----na chwile obecną, tez sa nieprzysfajalne dla organizmu, chyba ze ktos lubi stare sensacje.
rozumiem fascynacje tarantino tym kinem, ponieważ on sie na nim wychował.
podobnie znam fascynatów serii z Bondem, albo Gwiezdnymi Wojnami (do których należę) Jest tylko jedno ALE, wyzej wymienione filmy powstały w danej epoce kina, kręcenie ich uwspółczesnionych wersji po prostu nie wychodzi. i na tej zasadzie nowe gwiezdne wojny to juz popłuczyny po tych z lat 70-80tych, nowe bondy tez juz nie chwytają publiki za serce, podobnie jest z kinem samochodowym lub czarnym kryminałem lat 40 (powstał niedawno taki film z denzelem w., również chała).
I Death Proof będąc kopią zapomnianego stylu jest filmem słabiutkim.
oczywiście mozna mówic o pastiszu, grze konwencją, zabawą znanymi wątkami, (jak w przypadku całego kina tarantino), ale w tej produkcji po prostu mu sie nie udało. pulp fiction, wsciekłe psy, kill bill. vol 1 bawiły sie konwencją, ale jednoczesnie ją przekraczały, tarantino dodawał coś więcej, coś co miało pazur i rzucalo na kolana. Deatch proof niestety nie wychodzi poza konwencję. nie ma elementów, które by sprawiły ze widz siedzi jak na szpilach czekając na kolejną fantastyczną scenę. jest przegadany i nijaki. raptem 2ie sceny sugerują ze mamy do czynienia z tarantino, ale na 2 godz. filmu to za mało.
oczywiscie znajdą sie obrońcy, miłośnicy twórczości Qeuentina, przymujący bezkrytycznie wszystko co zrobi, tłumaczący sobie wpadki, celowym zamysłem rezysera, ba moze nawet będa mieli racie. ale miłośc jest ślepa, jesli na deth proof spojrzy sie w miare obiektywnie to dostrzeże sie wymienione przeze mnie błędy.
osobiscie bardzo lubie filmy quentina, ale czekam na następny - lepszy, i trzymam kciuki
pozdr. wszystkich
To ciekawe co napisałeś i się w większości oczywiście zgadzam.
A teraz jedna rzecz, o której muszę napisać.
Gdy pierwszy raz obejrzałem "Death Proof" byłem jednocześnie oczarowany tym co zobaczyłem i trochę zawiedziony, że film był przegadany (bo był niemiłosiernie) oraz... głupi. Tak, wydawał mi się durny, lecz w jakiś dziwny sposób nadzwyczaj interesujący, że nie można potem o nim zapomnieć. Czy miłość to była ślepa, jak napisałeś? Nie wiem, ale nie sądzę. Nie sugerowałem się tym, że ten film jest nakręcony przez jednego z najlepszych dla mnie reżyserów, a przynajmniej nie aż tak bardzo, i spodobał mi się tak czy inaczej. Czy to klimat, czy to, że był nakręcony w starym stylu, czy to, że oryginalny, czy owe dwie kapitalne sceny (wypadek i końcowa), czy kreacja Kurta Russella, nie wiem. Obejrzałem go ponownie, tym razem na DVD z lektorem, by nie stracić nic z obrazu i bardziej skupić się na postaciach, i spodobał mi się jeszcze mocniej. Dlatego dałbym mu ocenę 9,5/10, więc jest prawie dla mnie genialny.
A teraz słowo KULTOWY.
"Pulp Fiction" czy "Wściekłe psy" pewnie są i zasłużenie. Jeśliby ktoś powiedział, że kultowy jest "Kill Bill", to nie zgodziłbym się. Czemu? Bo uważam film za... hmm... za bardzo, nie wiem, rozrywkowy, trochę pachniało mi to wysokim budżetem i filmem dla mas. Po prostu nie nazwałbym go kultowym.
A "Death Proof" owszem i ma ku temu szansę, bo jest jakby nie patrzeć nowatorski (czy to dobre sformułowanie?), nakręcony w starym dobrym stylu, wciąga, mimo, iż jest przegadany, ma w sobie to "coś" i poza tym prezentuje coś sobą. Jedni piszą, że ma drugie dno i może mają w tym rację, może nie. Dla mnie jest kapitalnym filmem rozrywkowym, do którego powrócę niejednokrotnie.
Pozdrawiam.
tobie sie bardziej spodobał death proof, bo gdzies tam blizsza jest Ci jego stylistyka. mnie uśpił. 2ie fajne zceny na cały film to dla mnie osobiscie porazka dla filmu, jakiegokolwiek:).
nie twierzde ze Kill bill jest, czy zostanie kiedyś filmem kultowym, odznacza sie jednak dużo wiekszą różnorodnoscią i wielowymiarowością. opowieść jak zwykle niechronologiczna, każe widzowi domyslać sie co było, co mogło być, wiedzie go na manowce wyobrażni. do tego genialny montaż, łączenie zdjęć z żywymi aktorami i animają + specyficzna dla tarantino narracja + komentarze z ofu, wysmakowane chwile spokoju by za chwile rzucić widza w krwawa jatkę, itp. itd. to wszystko sprawiło ze kill bill mnie połozył. gł jego 1sza część. tam co druga sekwencja jest godna osobnej analizy.
death proof jest troche łopatologiczny, oczywiście mamy odwołania do epoki - w sposobie prowadzenia kamery, w muzyce, kształcie czcionki napisów, w urywanej taśmie filmowej. ale to wszystko gdzieś umyka i jest na dalszym planie. piewsze co sie rzuca w oczy fo fabuła, która jak juz mówiłem przynudza. (jak sie zaczynała jakaś akcja wiedzialem co będzie np.: o zaraz urwie jej nogę)
podobało ci sie ok.
pewnie death proof zginie gdzieś w cieniu niepamieci jak Jackie Brown, które przeciez wcale nie było złe, ale też takie proste z linearnie prowadzona narracją.
a tarantino zapamietuje sie głównie dzieki "dziwnościom"
dlatego zawsze pulp fiction i wściekłe psy będa przywolywane jako gł dokonaia rezysera. przez kogoś kto go bedzie kojazył lepiej pewnie jeszcze i kill bill wpadnie.
ale czy death Proof, watpię. niemniej czas pokaże
pozdr
Oczywiście, Death Proof nie dorasta do pięt Pulp Fiction, czy uwielbianemu przeze mnie Prawdziwemu romansowi, niestety nie mogę się wypowiedzieć o Wściekłych psach, bo na tym filmie poległam, był dla mnie za ciężki. Niemniej jednak uważam, że Death Proof ma swój urok, między innymi właśnie dzięki przegadanym dialogom, chociaż dla mnie głównie dzięki Kurtowi Russelowi, który w tym filmie totalnie mnie zachwycił.
Chyba każdy twórca ma swoje lepsze i gorsze momenty, dla porównania - David Fincher po niesamowitym Siedem zrobił nieco słabszą Grę, potem zwalił z nóg Podziemnym Kręgiem, lekko zmęczył Azylem, żeby teraz zachwycić Zodiakiem (zaznaczam, że to są MOJE osobiste odczucia:) Wspomniałam tutaj o Fincherze, bo obydwaj mają jedną cechę wspólną - ich filmów łatwo i szybko się nie zapomina, wraca się do nich co jakiś czas i często oglądając je, widzi się poszczególne sceny w innym świetle niż uprzednio. No, może z wyjątkiem zrobionego wprawdzie przez Rodrigueza, ale na podstawie scenariusza Tarantino Od zmierzchu do świtu, który dla mnie do połowy jest filmem świetnym, za to drugiej połowy mogłoby nie być:)
Więc chyba nie mogę zgodzić się z Tobą w 100%-tach - miłość BYWA ślepa, ale nie w każdym przypadku:) Pozdrawiam
wiesz co, zdziwiłbym się gdyby ktos zgodził sie ze mną w 100 %:). mnie akurat Wściekłe Psy urzekły, podobnie jak Pulp Fiction i stawiam te filmy na równi. Ciebie trafił prawdziwy romans, czy death proof, oba te filmy mają wyrazistego bohatera, który moze sie podobać:):)
i nie mów ze walory fizyczne nie mają znaczenia, bo oczywiście mają. jak małem troche mniej latek to na ogólną ocene filmu tez rzutowało pojawienie sie mojej ulubionej aktorki:)
nie mówie ze tylko dzieki obecności russela, czy slatera, dajesz temu czy innemu filmowi duzo wyzsze noty, ale zawsze jakis plusik wiecej sie przyznaje.
i spróbuj moze obejrzeć sobie wściekłe psy jeszcze raz, moze byłaś zmęczona, abo nie wyspana jak siadłaś do tego filmu?.
na prawde warto. opowiedziana historia zabija, ale dopiero jak sie zobaczy całość; bez tego nie da się ocenić filmu.
pozdrawiam
jesli chodzi o finchera zgodze sie z toba akurat w 100 %:), tylko zodiaku jeszcze nie widziałem. ale poszukam
Zodiak polecam, nie przebił dla mnie Podziemnego kręgu, ale jest niezły. Do Wściekłych psów nie dam rady podejść, mimo, że siada mi na ambicję, że go widziałam tylko kawałek, ale ten film jest dla mnie po prostu w jakiś sposób za mocny, bywają takie filmy, których ze względu na ciężar scen nie daję rady obejrzeć, tak było również np w przypadku 88 milimetrów, który strasznie chciałam zobaczyć chociażby ze względu na Cagea czy Joaquima Phoenixa, których lubię, albo American psycho, którego wyłączałam z wielkim żalem. Zresztą, nawet w Sin City, który strasznie mi się podobał i który oglądałam kilkukrotnie (i w którym momentami wyrażnie czuć rękę i humor Tarantino) są takie momenty, kiedy oglądam głównie własne powieki od wewnątrz:) Nie wiem, może po prostu mam zbyt wrażliwą duszyczkę:)
Przyznam szczerze, że strasznie podniosłeś mi ciśnienie uwagą o ocenie jakości całego filmu ze względu na zalety wizualne aktora. Ani Slater, ani Russel nie należą dla mnie do aktorów szczególnie atrakcyjnych fizycznie, więc raczej nie wpłynęło to na moją ocenę tych filmów, okres nastoletniej burzy hormonów mam już ładnych kilka lat za sobą, zresztą nawet wtedy jakoś nie szalałam na punkcie np Brada Pitta, który po Wichrach namiętności stał się akurat bożyszczem rozhisteryzowanych nastolatek;) Do niego akurat przekonałam się dopiero po Podziemnym kręgu, a ponieważ w tym filmie przeważnie chodził pobity czy zakrwawiony (ewentualnie w damskim różowym szlafroku:), chyba również spodobała mi się raczej jego gra. Poza tym, biorąc pod uwagę, że do moich ukochanych aktorów zaliczają się np Spacey, De Niro, Nicholson czy Oldman, można by się poważnie zastanawiać nad moim gustem odnośnie facetów:) Pozdrawiam
A mi się "Zodiak" bardziej podobał niż "Podziemny krąg", jest dojrzalszy. Oczywiście większość się ze mną nie zgodzi, ale co tam.
ale nie chodzi zaraz by ktoś był atrakcyny wizualnie,
de niro nicholson, oldman do amantów nie nalerzą ale obecność ich w filmie (skoro są ulubionymi) podnosi pewnie wartośc filmu w twoich oczach:), kurt russel ci sie spodobał i film dostał + wiecej. :)
no i generalnie jest tak ze jak akror aktorka zagrają dobrze w słabszym filmie, to automatycznie ocena filmu tez rośnie.
a daj spokój, brada pita nie kochałaś???, to ja sie w nim zakochałem a ty nie:D
ok a tak powaznie to koleś był niezły w tym co robił. teraz sie troche na drobne rozmienił.
a skoro poniosłem Ci "strasznie ciśnienie" to znaczy ze hormony ci jeszcze grają. (tak obstawiam ze masz 22). i nie odrzucaj swoich hormonów, nie staraj sie za szybko dorosnąć, mowie ci dorosłośc jest do bani, człowiek robi sie cyniczny i ma wiecej problemów np. za co zapłacić rachunki, no i pensja jest niewspółmierna do ich wysokości:):)
Wygląda na to, że chyba brzmię strasznie młodo, nie wiem, czy się z tego cieszyć, czy załamać, bo pomyliłeś się o jakieś 6 lat, więc troszkę już się dowiedziałam na temat dorosłości, cynizmu, rachunków i niewspółmiernie do nich niskiej pensji:) Hormonów nie odrzucam, hormony są całkiem spoko, a ciśnienie podnosi mi się przy każdej dyskusji, ale to raczej kwestia charakteru a nie hormonów. Poza tym, ja akurat cynizm uważam również za cechę charakteru, a nie coś nabywane z wiekiem.
Brada Pitta nie kochałam, bo po pierwsze szalały za nim wszystkie moje koleżanki a takie coś zawsze budzi we mnie ducha przekory, a po drugie akurat w tym momencie byłam krótko po obejrzeniu Trzy serca i zwariowałam na punkcie Williama Baldwina:) A sentyment do tego pięknego filmu pozostał mi do dzisiaj.
No jasne, że kiedy w filmie gra któryś z moich ulubionych aktorów, film automatycznie u mnie punktuje. Ale chodziło mi o to, że aktorów lubię ze względu na ich grę, a nie wygląd i mam wrażenie, że pod tym względem moje oceny są raczej obiektywne (no, przyznaję, może nie zawsze i w 100%, ale nikt nie jet doskonały...:)
no to jesteś młoda duchem:):) resztą 28 to i tak na prawde niewiele:) mozna jeszcze duzo zrobic, czasy sie zmieniły; kiedyś 28latka jak nie miała dwójki dzieci to grzech:), oczywiście mąż i gary to był jej cały świat.
a cynicm z tego co zauwarzyłem jest gł. domeną ludzi dorosłych, którzy zaczęli wątpić w serwowane im przez szkołę komunały o dobru społecznym, uczciwości itp itd. kiedy te wszystkie banały ścierają sie z twardą rzeczywistością pojawia sie zdrowy dystans do różnych, ładnie wygladajacych na plakacie ideii, (tudzież filmów, ksiązek, czy polityków). a od sceptycyzmu tylko krok do cynicmu, który wcale nie musi być traktowany jako cecha negatywna charakteru.
z resztą twórca szkoły słoików-cyników był Zenon z kitą (wielki mistrz krzyżacki nie dawał mu rady:):) - taki prywatny żarcior wśród moich znajomych)
i dobrze ze nikt nie jest doskonały!!!!, fantastycznie ze ja zblizam sie do ideału:P:P:P
heh, zartuje naturalnie
Cynizm nie jest dla mnie cechą negatywną, raczej zdrowym podejściem do życia, a co do ładnie opakowanych i zaserwowanych idei, to mistrzostwo osiągneli Amerykanie - wystarczy przypomnieć sobie takie filmy jak Armageddon, Dzień Niepodległości, czy Twierdzę. Zawsze w takim filmie musi być moment, kiedy jakaś szycha (najczęściej prezydent USA) wygłasza mowę na temat dobra narodu, walce o wolność, itd:) Aczkolwiek wiele razy słyszałam wypowiedzi moich kolegów, że kiedy oglądają te momenty w filmach, krew się w nich burzy i czują impuls typu "bagnet na broń, walczmy za ojczyznę":) więc należy się zastanowić, czy te przemowy tak działają na wasz testosteron, czy ten cynizm jest tylko powierzchowny?
A ideały są nudne:) Pozdrawiam
nawet mi przez głowe nie przeszło, że mozesz traktować cynizm jako cechę negatywną, napisałem o tym w znaczeniu ogólnym.
a jesli chodzi o wymienione filmy to mnie akurat nóz w kieszeni sie prostuje jak ktos wychwala je pod niebiosa. a już armagedon działa na mnie wyjątjkowo drażliwie. "dziełko" to przekracza nawet granice kiczu, a żeby było smieszne kłóciłem sie o ten film z moimi byłymi, które twierdziły, że jest fascynujący. związki oczywiście nie przetrwały:):)
i to nie z powodu podejścia do armagedonu:)
a takim szczytem patosu, gdzie sztandar ameryjkański wylewa sie brzegami jest Pearl Harbor. ryłem na tym filmie jak głupi (troche sie na mnie inni dziwnie patrzyli), tam każda scena, kazdy tekst były tak tragiczne, że nie dało sie inaczej.
i to spojrzenie zbitego psa dżoszu hartnetu, i drewniany (jak zwykle) benua fleku, do tego w jednym filmie.
a juz polskie bogoojczyżniane produkcje działają na mnie jak płachta na byka. Katyń obejrzałem z gulem w gardle. ten film można było zrobic na prawde w inny sposób, moze by wyszło coś lepszego. a tak kicha.
pozdr.
Do Katynia mawet nie mam zamiaru podchodzić, podobnie jaki do innych współczesnych "dzieł" Wajdy i szczerze mówiąc, mam wielką nadzieję, że nie dostanie oskara. Zresztą, jeśli chodzi o Wajdę i jego ostatnie filmy, to wkurza mnie, że te "superprodukcje" są robione za ogromne pieniądze głównie pochodzące z budżetu ministerstwa kultury (więc prościej mówiąc - z naszych podatków), potem obtrąbione i rozreklamowane jako dzieła o wartości narodowej itp, a jeszcze póżniej, jako obejrzane w kinach przez największą liczbę widzów, a prawda jest taka, że wartość przedstawiają raczej mierną, a oglądalność napędzają im głównie ci biedni uczniowie, idący na seans całymi szkołami, mając do wyboru albo to, albo lekcje:)
Gratuluję samozaparcia przy Pearl Harbor, ja go nie dałam rady obejrzeć, bo mnie znudził, podobnie jak Titanic, na który jak kamikadze poszłam do kina i z którego wyszłam po godzinie na małe piwko do knajpy obok i wróćiłam akurat na śmierć Di Caprio (zapłakane koleżanki chyba nawet nie zauważyły:) A Armageddon ciężko nazwać fascynującym, zresztą identycznym dla mnie filmem jest Jądro ziemi, różnią się tylko tym, że w Armageddonie atomówkę posyłają w górę, a w Jądrze w dół;) Chociaż w Armageddonie trafia się jedna perełka - Steve Buscemi, świetny aktor, polecam jego nowy film - Interview.
Dla mnie jest tylko jeden amerykański film poruszający tematy ideałów, wartości, walki, itp, pokazujący je niejako od drugiej strony, który można nazwać fascynującym - Cienka czerwona linia. Przynajmniej tam nie posyłają nigdzie atomówek:)
Pzdr
miło porozmawiac od czasu do czasu z kimś inteligentnym na forum. Ostatnio naciera na mnie jakis wojujacy fanatyk przy deja vu i nijak nie moge mu wyjasnic o co mi chodzi. pluje na innych, obraża i sam uwaza sie za głęboko dotknietego:) widocznie ma koleś jakiś problem emocjonalny i nie ma sie gdzie wyżyć.
jesli chodzi o spędzanie dzieciaków na film to akurat nie jest najgorsze, bo w przypadku wielu małomiasteczkowych kin jest to jedyna szansa na podreperowanie ich budżetu.
oczywiście powoływanie się później na takie spędy w rankingach to juz żenada. i nie jest to wyłacznie domeną Wajdy, Quo Vadis, Ogniem i mieczem i inne tragedie (jeszcze przedwiośnie) powalają mizerotą.
A rozmawiałem akurat z rezyserem przedwiośnia chwile przed rozpoczeciem zdjęć do tego filmu. jakie fajne wizje kreślił, ze bedzie to film retrospektywny, alegoryczny, itp. poszedłem potem na to do kina i sie przestraszyłem. dobrze ze nie musze płacić za wjazdy na seanse bo bym sie pochlastał. na titanicu tez sie śmiałem, inni płakali:)
na pearl harbor trównież bawiłem sie setnie dlatego dałem radę. a wiesz zauważyłem ze generalnie najlepiej pośmiać sie na filmie, który z założenia komedią nie jest. Np wiedżmin. puszczali nam też kiedyś na zajeciach typowe PRLowskie produkcyjniaki z lat 50tych, mówie ci salwy śmiechu (jakich w życiu nie wydobyłabyś z gardeł filmoznawców) rozsadzały budynek. tylko ze jakby sie samemu ogladało taki film to nie było by juz tak smiesznie.
a cienka czerwona linia - wiem ma swój urok, podobnie jak "na zachodzie bez zmian", no i w linii zagrał jeden z moich ulubionych aktorów - caviezel, jak mało kto z tego nowego pokolenia jest w stanie przykuć moją uwagę. zagrał koleś w pasji - ale mu wybaczam. :)
a z resztą jakby się przyjrzec tym wszystkim nowym mydłkowatym aktorzynom i aktoreczom to mdło się robi.
napisz cuś bo siedze jeszcze 2 h w pracy i nie mam co robić:)
pozdr
Eee, ten ktoś inteligentny to ja?:) Fanatycy są najgorsi i to nie dlatego, że tak zawzięcie bronią swojego zdania, ale dlatego, że ich jedynymi argumentami są "bo tak..." i "mam rację, a wszyscy inni są (i tu pada dowolny epitet, na dodatek zazwiczaj strasznie cienki)", i takie właśnie dłuższe zdanie to wg nich polemika:)
Zazdroszczę możliwości oglądania filmów za darmo, ja w takim przypadku chyba nie wychodziłabym z kina:)
Przedwiośnia też nie oglądałm, z założenia, od kiedy skończyłam licem nie chodzę na polskie filmy oparte na lekturach. Na Wiedźmina poszłam, bo zakochana jestem w sadze Sapkowskiego, czytałam ją kilkukrotnie, pamiętam jeszcze, jak czekałam na pojawienie się w księgarniach jej ostatniej części. Film zwalił mnie z nóg - już dawno nie widziałam tak dobrego w teorii pomysłu tak zepsutego. Przeszkadzał mi Zamachowski w roli Jaskra, Wolszczak jako Yennefer i to małe anemiczne coś co grało Cirille. Żebrowski jako Geralt był świetnie zrobiony (poza tym, to jest właśnie taki przypadek, kiedy nie jestem w 100%-tach obiektywna;)a to co mi się w tym filmie naprawdę podobało, to świetna muzyka Ciechowskiego. Jedyny dla mnie dobry film o wiedźminie to ten Bagińskiego, w grze:)
Nie zgodzę się z Tobą, że wszyscy nowi aktorzy są beznadziejni. Poza Caviezelem, którego widziałam w kilku filmach (oprócz Pasjii - dla mnie za brutalna i o tematyce, której z założenia unikam) i którego również lubię, za dobrych młodych aktorów uważam też Edwarda Nortona, Christiana Bale, Joaquina Phoenixa a nawet (i tu prawdopodobnie możemy mieć różne zdania:) Leonardo DiCaprio. Ten ostatni popełnił wprawdzie Titanica, ale oprócz tego zagrał świetną rolę w Gilbercie Grape, dobrze zagrał w Catch me if You Can, Aviatorze, czy nowszych - Krwawym diamencie i Infiltracji. Z aktorkami jest chyba gorzej, tak na poczekaniu z tych młodych, które uważam za naprawdę niezłe mogę wymienić tylko Helenę Bonham Carter, która powaliła mnie w Podziemnym kręgu i Scarlett Johansson, która zrobiła kilka niezłych filmów, polecam zwłaszcza Love Song for Bobby Long, mnie się bardzo spodobał. Poza tym, dajmy szanse młodym aktorom dorosnąć - Antony Hopkins, Robert De Niro, czy Jack Nicholson w młodości też jakoś nie byli nazywani wybitnymi - teraz, przynajmniej dla mnie, są:)
Inną miłą cechą fanatyka jest to że mozna mu tłumaczyć 1 rzecz na 5 róznych sposobów, za kazdym razem coraz prościej, z nadzieja że moze załapie, a on i tak przyczepi się jakiegoś najmniej istotnego fragmentu twojej wypowiedzi, pomijając jej ogólny merytoryczny sens i jeszcze cie nazwie imbecylem filmowym.
no i jak ja mam usprawiedliwić się przed takim, ze jestem krytykiem filmowym:) wszystkich rozumów nie pozjadałem, ale za imbecyla sie nie uważam, tymbardziej filmowego.:):)
jesli chodzi o niewychodzenie z kina to wszystko sie kiedyś nudzi, tez przesiadywałem na kazdym seansie, jak leci, (tym sposobem obejrzałem Przedwiośnie) tylko ze po obejrzeniu takiej masy filmów człowiek ma wrażenie ze wszystko już widział; no i teraz nie mam co oglądać.
od czasu do czasu pojawia sie jakaś perełka, albo film z ulubionego gatunku który mnie chwyci, no ale rzadko to sie dzieje.
ostatni raz cieszyłem sie jak dziecko na seansie "przysięgi"no i wrażenie zrobiło na mnie Źródło. parę innych tez by sie znalazło, ale zeby były tak powalające jak podziemny krąg czy 7, to juz nie
no i obejrzałem wczoraj zodiaka, nie porwało mnie, w środku filmu przez 1 h akcja tak zwalnia ze nic sie nie dzieje. pod koniec nabiera tempa. ale też sie rozchodzi na boki po komentarzu ze badanie DNA wykluczyło Artura Lee. Ten suspens mający towarzyszyć poszukiwaniu przestępcy też gdzieś nie przykół mnie do ekranu. mimo wszystko 7 to majstersztyk, jak na razie nie do pokonania.
fakt zapomniałem o phenixie, norton nie jest już -niestety- aktorem młodego pokolenia podobnie jak pitt, kilesie maja juz ok 40:) - bardzo dobry wiek dla aktora (gorzej jest aktorkom- carter zniknęła), no i pieciu dobrych, na rzesze zniewieściałych i wymalowanych chłopaków w stylu hima:). wiem przejaskrawiam, ale tylko dla pokazania pewnej tendencji, takie czasy - kultu pustego piękna. gdyby allen startował dziś, nie przebił by się. chociaż z drugiejstrony też masz racje, dajmy szanse, zobaczymy co wyjdzie.
A wiedźmina kocham nad życie, opowiadanie czytałem 11 razy - każdą kolejną książkę 1 raz mniej, bo w przypadku pojawienia sie następnej części zaczynałem od początku:).
i żebrowski wiedzmin był dla mnie tragiczny, te włoski na żel, ta wypacykowana buzia, ubranko prosto od krawca, brak dubli przy niudanych scenach, nie mogłem zdzierzyć. obejrzałem ostatnio wołkadowa, rosyjskiego wiedźmina, ogolnie słabiutki film, ale dla fanów gatunku bardzo miły dla oka, chciałbym zeby polacy zrobili coś takiego. zeby bohater wygladał jak sterany uczciwym życiem wojownik, zeby widac po nim było te setki kilomentów i nocy pod gołym niebem, zeby efektów specjalnych nie robił gimnazjalista na domowym PC:) żeby nie było gumowych smoków, itp. tego wszystkiego zabrakło. i nie umniejszając talentów aktorskich żebrowskiego, to nie jestem w tym przypadku powiedzieć o nim dobrego słowa.
dodatkowo te zdjęcia bez inwencji, tajemniczości, niemrawa kamera, jakby postawiona na stołku. ech szkoda słów.
żem sie rozgadał.
nie odbieraj bez przypadek mych słów jako personalny atak (bardzo czesto tak sie dzieje na filmwebie)
pozdr.
Nie odbieram, słyszałam kiedyś powiedzenie "Gust jest jak dupa - każdy ma swoją":) Jal już pisałam, w stosunku do Żebrowskiego nie jestem obiektywna, w tym przypadku u mnie pewnie odzywają się te hormony, bo gość mi się po prostu wizualnie podoba:) Niestety jakości Wiedźmina to mie podniosło. A wracając do Sapkowskiego, czytałeś alternatywne zakończenie sagi w cyklu opowiadań "Coś się kończy, coś się zaczyna"? Bardzo mi się podobało, zwłaszcza, ze występowało tam mnóstwo postaci spotkanych w mieczu przeznaczenia i ostatnim życzeniu, a zapomnianych w dalszych częściach sagi. Smok mnie załamał, jak dla mnie mogli chociaż skopiować smoka z gry Gothic, lepiej by wyglądał;) Uwielbiam książki fantasy, a szczególnie serię Dragonlance, ale niestety nie udało mi się obejrzeć jeszcze żadnego naprawdę powalającego filmu fantastycznego, gdzie te efekty specjalne zwaliły by mnie z nóg.
A teraz, panie krytyku filmowy mam do Ciebie pytanie, zadaję je z czystej ciekawości, nie w celach prowokacji. Z Twoich słów wnioskuję, że filmami zajmujesz się zawodowo, również z wykształcenia. Chciałabym wiedzieć, co sądzisz o takich filmach jak np. Władca pierścieni - czy jest to dla Ciebie film, który z jakichkolwiek względów przejdzie do historii, czy tylko kolejna superprodukcja, albo Matrix (oczywiście 1 część - pozostałe pomijam milczeniem:) - czy to dla ciebie film kultowy, nowatorski, czy może niezasłużenie rozdmuchany chłam?
Pozdrawiam
Odpowiem tak, gdyby rozpatrywać te filmy z punktu widzenia całości kinematografii światowej, biorąc pod uwagę całą jej historyczną złożoność
To oczywiście zarówno matrix jak i władca pierścieni nie dostaną wysokich not. ale stanie się tak z ogromem innych bardzo dobrych filmów.
I wymieniając te tytuły znowu uderzyłaś w czułą nutę bo uwielbiam zarówno Matrix 1 jak i władcę pierścieni.
Na podstawie odniesień kulturowych, społecznych, religijnych i wielu, wielu innych obecnych w Matrixie można napisać prace doktorską, więc powiem tylko tyle film GENIALNY W SWOIM RODZAJU. zapoczatkował z resztą bardzo dużo podobnych produkcji i na stałe wpisał sie już w historię kina z wielkim znakiem + i tak już zostanie.
Wiele osób, z którymi rozmawiałem, nawet moi koledzy twierdzili, ze to żadna rewelacja.
Że statek nazywa się Nabuhadonozor, że Neo, to Anagram One lub Noe (wybraniec – prywatny Jezus Chrystus), że Triniti - odwołania do trójcy, Morfeusz (bóg snu i faustowski Mefistofeles) - to tylko płytkie stylistyczne zabiegi. Ja myślę co innego, w tym filmie można znaleźć wszystko: alicję w krainie czarów, filozofię wojownika kung fu i cyberpanku, łowcę androidów ze schizofrenicznym Dickiem, 1984 Orwela, do tego biblię, koran i pół Tybetu:)
Władcę pierścieni na szczęście zrobił fascynat trylogii tolkiena i pomimo pominięcia kilku wątków, pomimo drobnych zmian w stosunku do książkowej fabuły, film też jest klasą sam dla siebie i trudno go porównywać do czegokolwiek. Gdybym zaczął wywód na temat filozofii wojownika i kultu miecza, końca by nie było.
I nie zajmuje się zawodowo filmami bo z tego bym nie wyżył. Zawodowo mogą się zajmować, Raczek, Torbicka, redaktorzy Filmu lub Kina.
Czasem coś napisze do miejscowej gazety i to wszystko. Mógłbym pracować w miejscowym Domu Kultury, ale z tego tez się nie wyżyje. Poza tym mało w nim tak na prawdę kultury. Nie przeszkadza mi to ze pracuję gdzie indziej, film zostawiam sobie jako miłą odskocznię od roboty, dzieki temu dalej pozostaje on w kategorii hobby:)
pozdr
Cieszy mnie bardzo, że zgadzamy się co do Matrixa (nie zapominajmy jeszcze o zdrajcy - Cypher, czyli Lucyfer;)- zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia i ta miłość trwa do tej pory. Mam tu na myśli tylko pierwszą część, pozostałe dwie były dla mnie potężnym rozczarowaniem, chyba największym, jakie przeżyłam do tej pory siedząc w kinowym fotelu. A na trzeciej części, przy 10-ciominutowejprzemowie umierającej Trinity, przy słowach "pocałuj mnie" kwiczałam ze śmiechu.
Władca pierścieni zachwycił mnie swoim rozmachem, efektami i elfami i szczerze mówiąc spodobał mi się dużo bardziej niż książka. Tolkiena całą trylogię czytałam po kilka razy, możliwe, ze popełnię tu świętokradztwo i zostanę zlinczowana przez wszystkich wielbicieli fantasy, ale Tolkien jest dla mnie pisarzem w rodzaju Mickiewicza - klasyka literatyry, rozmach, itd, ale kto tak naprawdę zachwyca się "Panem Tadeuszem"? Dla mnie Tokien był za grzeczny, za płaski, a jego drużyna pierścienia, oprócz Boromira, była bandą mdłych i zbyt poprawnych idealistów. W filmie udało się ich Jacksonowi jakoś zróżnicować i wielka chwała mu za to;) Film był cudowny, przy kilku scenach z zachwytu opadała mi szczęka (pomijając to, że Baerlog w Wyprawie wyglądał jak brat bliźniak Diablo, a w Powrocie króla spokojnie można by podarować sobie co najmniej pół godz. zakończenia:)
No dobra, a co z filmem takim, jak Equilibrum? Słyszałam na jego temat od moich znajomych mnóstwo sprzecznych opinii, nawet porównanie do Matrixa, moim zdaniem niesłuszne. Mnie film spodobał się mocno.
Zadałam Ci te pytania, bo ciekawa jestem, jak patrzysz na filmy. Chyba muszę rozwinąć pytanie. Ja, idąc na film, chłonę go przede wszystkim zmysłami, przynajmniej za pierwszum razem. Mózg włącza mi się dopiero po filmie, ewentualnie przy drugim podejściu:) Nie mogłabym, oglądając film, oceniać go na chłodno, doszukując się błędów, alegorii czy go analizując. Ja jestem w kinie jak dziecko - szeroko otwarte oczy i nie widzące świata poza ekranem. Czy spojrznie na film "na zimno" nie odziera troszkę kina z jego uroku?
ja na książkę tolkiena patrzę troche inaczej, pan stworzył swój własny świat, religie i język. Całkiem niedawno przeczytałem sobie silmarilion, który opowiada o świecie władcy pierścieni od samego początku. Od momentu stworzenia ziemi przez Illuwatara i jego ainurów (takich aniołów) az do zniszczenia Morgotha (takiego sobie szatana) którego sługą był Sauron - fajnie było.
i powiem ci ze Jackson konstruując widok wierz, balroga i orków (i innych), sugerował sie rysunkami jednego kolesia (nie pamietam jak sie nazywa).
i rysunki te pojawiły sie w książkach na długo przed powstaniem Diablo. więc to diablo czerpało z władcy i rysunków, a nie jackson z gry:)
Equilibrum tez ma swój urok ale porównywać go z matrixem można jedynie na płaszczyźnie montażu. największy wpływ na ten film miało metropolis Fritza Langa z 1927, którego fragmenty mogłaś widzieć w teledysku radio gaga Queenu. Te strzeliste wierze miasta, latające sterowce, to wszystko utrzymane w sepii. A na metropolis znowu oparte było na prozie Orwela + troche wellsa.
a jesli chodzi o filmy to chłonięcie tez mi sie skończyło. no chyba ze jest to coś co mnie całkowicie wciąga. tak mnie wyjął z rzeczywistości Matrix, a ostatnio wspominana Przysięga. a szukanie alegorii i aluzji to wskakuje samo, nie moge sie od tego odciąć, nawet za pierwszym razem. i błędów specjalnie nie szukam, ale zawsze znajduje jeśli są.
tak np obejrzałem sobie deja vu- i po prostu nie wierzyłem jak mozna tak spieprzyć ciekawy z zalozenia film. wystarczyłoby nie doklejac na siłe happy endu i klaskałbym z zachwytu. gdyby gł bohater zginął nie mogąc uratować gł laski, i to przedewszystkim, nie zakłuciło by logiki filmu.
poza tym wnioslo by to do fabuły starożytne fatum, wg którego wszelkie działania nie mają wpływu na tragiczny los bohatera i cała historia "wydażała" by sie non stop. a tak to przecież musieli połaczyc na koniec denzela i niunie, wbrwew wszelkiemu sensowi, zaprzeczając faktom wynikającym z fabuły.
i gdyby nie happy end, byłby to drugi film w historii kina który nie popełnia błędu paradoksu czasowego. a tak to wielkie g.
weź mi napisz na poczte, mój nick + małpa + interia.
próbowałem znaleźć opcje komentarza dla użytkownika filmweb, ale okazało się ze nie można, no chyba ze czegoś nie zauważyłem.
Chyba trzeba założyć bloga, albo cuś takiego, ale to chyba niepotrzebna dziecinada.
Siedzę w pracy do 21 jak coś, to na ewentualnego maila Ci nie odpowiem.
aaa i obok anime lubie tez krwawe kino-wściekłe psy, kill bill, urodzeni mordercy, ichi the killer, old boy, nie przepadam znowu za takim gdzie lejąca sie sztuczna farba wypełnia ekran i nie ma nic poza tym - czyli hostel, czy piły,
pozdr
Ja odpiszę na maila, bo załączę swoją listę, tutaj dodam tylko, że do Ghost in the Shell i Spirited Away przekonała mnie już wcześniej inna osoba, mimo, że do anime byłam uprzedzona ogromnie:)
aaaa to jestem dumny z tej osoby, i fakt zapomniałem o spirited away, no i jeszcze księzniczka mononoke tego kolesia też była git:).
Piękna rozmowa,mam wrażenie że takich właśnie tutaj brakuje.Kiedy zaczynam z kimś rozmowę o kinie mówię-Dla mnie kino polskie umiera i ta śmierć nastąpiła po 1989.Oczywiście są perełki-Dług,Symetria,Zmróż oczy,Komornik,Cześć Tereska...Ale polacy woląTylko mnie kochaj,Dlaczego nie...Niezależne,młode produkcje mają więcej siły niż Katyń Wajdy...
To nie znaczy że zaczynałam od wielkich dzieł,nie.Gdzieś przez 4 lata chodziłam na wszystkie projekcje do kina(mały bonus za pomoc przy sprzątaniu) i "pochłaniałam" wszystko.Podobnie w domu,tylko że tam miałam "mentora" w postaci ojca,który "karmił" mnie ambitnym kinem.Dziś,kiedy oglądam film czuję tą samą dziecięcą radość-zachwycam się pięknymi zdjęciami,wzruszającą muzyką i wspaniałą grą aktorów...Tylko że serce mnie boli gdy widzę jak de Niro gra w beznadziejnej Sile strachu,a reżyserzy zamiast szukać nowych pomysłów lub nadać nowe tchnienie starej(jak to robi Tarantino)robią komercyjny badziew pod nie wymagającą publikę.Tym samym zamykają krąg.Tu na Filmwebie przeczytałam wpis,że kino przed 2000 rokiem to zero,bo brak tam efektów specjalnych...Brak słów...Oto "nowe" pokolenie-wychowane na ekranizacjach gier komputerowych.Dobre kino wciąż będzie powstawać ale pytanie brzmi-czy pozostanie ktoś,kto będzie je chciał oglądać...Czy zostanie ktoś,kto będzie je pamiętał...
Pozdrawiam
kino polskie ehhhh, fakt jest obecnie w opłakanym stanie, tez sie robi tragedie pod pugliczke. zmróz oczy akurat tez bym dorzucił do komercji ale w ładniejszym opakowaniu.:)
to ze de niro sie sprzedaje, cuz, ma juz swoje lata.
dużo ról jest juz poza jego zasiegiem, a zyć z czegos trzeba. no dobra jemu może kasy nie brakuje, myśle ze chęć grania jest większa i po prostu decyduje się na słabsze produkcje.
ze dzieciaki wypisuja idiotyzmy na necie zamiast powaznie dyskutowac, naturalna kolej losu. jak byłem dzieciakiem tez plotłem bzdury:)
niemniej moze to być faktycznie denerwujące.
że filmy sa coraz gorsze i słabsze - takie argumenty słyszy sie od lat. zarówno na temat muzyki, sztuk teatralnych i ksiązek.
myślę ze w kazdym okresie powstaje coś wartosciowego, tylko ginie pod kupą tandety. historia dokona odsiewu i te lepsze filmy zostaną w pamięci widzów, a gorsze zostaną zapomniane (powtarzam sie, wiem:).
pozdr