Przykro mi to pisac,ale bardzo zawiodłem się na tym filmie.Quentin Tarantino od dawna był jednym z nielicznych moich ulubionych reżyserów,producentów oraz autorów scenariuszów.Jego kino zawsze było odmienne od typowych hollywoodzkich produkcjii,jednak tym filmem wielkimi krokami zblizyl sie w ich kierunku.Przykre to bardzo,ale ten film to komercyjna produkcja na miare filmow klasy c lat 70-tych.Wiem,ze takie było założenie tego filmu,ale kto widział Planet Terror Rodrigueza to pewnie bedzie podobnego zdania do mnie: tamten film jest o niebo lepszy od filmu Death Proof. Pierwsza część Grindhouse mnie strasznie znuzyla i odebrała ochotę na obejrzenie kolejnej.Nie dziwię się też ludziom w USA,którzy często podczas podwójnego seansu zawiedzeni filmem Tarantino opuszczali kino.I tu według mnie popełniali wielki błąd.Planet Terror oprocz wiekszej dawki humoru ma też wiele ciekawszą fabułę i ogólnie o wiele lepiej się ten film ogląda.Przede wszystkim nie nuży i nie irytuje jak Death Proof.Faktycznie kilka scen w pierwszej części bylo popisowych jak np.kaskaderski popis Zoe na masce samochodu (ukłon dla tej pani i Quentina za pomysł),ale niestety podnosi to tylko nieznacznie moją subiektywną ocenę filmu! Quentin zacznij znowu robić filmy w stylu "Wściekłe Psy","Pulp Fiction" czy chociażby "Jacke Brown" bo te zabawy z chińszczyzną (Kill Bill) i jakimiś bezsensownymi ukłonami w kierunku taniego kina amerykańskiego do tej pory odbijają mi się niczym odgrzewany kotlet w przydrożnym barze z Hamburgerami.