Z filmów Tarantino widziałem wcześniej Pulp Fiction, Cztery Pokoje i Kill Bill. Pulp Fiction to, jak wiadomo, klasyk i jeden z moich ulubionych filmów, ale pozostałe 2 były też ciekawe i godne uwagi. Jednak Death Proof okazał się dla mnie totalną padaką. W filmie jest tyle dłużyzn, że gdyby je wyciąć, możnaby skleić krótki, 30 minutowy filmowy epizodzik. W filmie jest pełno nudnych, nic nie wprowadzających do fabuły dialogów. Gdyby one jeszcze chociaż były ciekawe, oryginalne, "jajcarskie", ale nie są. Są nudne jak flaki z olejem. W zasadzie jak dla mnie cały film był strasznie nudny, ale że nie mam w zwyczaju na ogół przerywać filmu w połowie, postanowiłem dotrwać do końca z nadzieją, że jeszcze coś mnie w nim miło zaskoczy. Zawiodłem się na całej linii.
Nie rozumiem skąd na filmweb tak wysoka ocena dla tego filmu. Moim zdaniem film zasługuje na 4/10 (Poniżej oczekiwań). Ostatni pościg za Kurtem zdecydowanie za długi. Na uznanie zasługują zdjęcia i popisy kaskaderskie, ale one i tak nie ratują filmu.
Już dużo lepiej się bawiłem przy Planet Terror (wiem, tamten to film Rodrigueza), który chociaz był kiczowaty (takie było jego założenie od podstaw) to przynajmniej coś tam się ciągle DZIAŁO. W Death Proof 90% filmu to nudne wywody bohaterek dotyczące ich romansów, życia seksualnego i kariery zawodowej.
Zraziłem się nieco do filmów Tarantino, do kolejnych jego dzieł będę podchodził już z większą rezerwą.
Osobiście nie polecam.