Tarantino daje możliwość zasmakowania kina, jakiego z racji wieku i zamieszkałego kraju nigdy nie mogłem doświadczyć. Grindhouse: Death Proof w treści i formie przenosi w czasie i daje poczuć TEN klimat;) Ubolewać należy jednak nad zrujnowaniem przez dystrybutora całej idei projektu Tarantino i Rodrugueza, po pierwsze poprzez podzielenie całości na dwie części, a po drugie poprzez brak fikcyjnych zwiastunów przed seansem. Jednym słowem jest to cholernie wkurzające. Z drugiej strony, tzymając się wyjaśnień, jakoby podział obrazu spowodowany był zbytnim rozrośnięciem się filmów Tarantino i Rodrigueza nie sposób nie oprzeć się wrażeniu, że reżyserzy nieco się zagalopowali. Rodrigueza zostawię w spokoju do czasu seansu "Planet Terror", ale już teraz widzę, że problem dotyczy przynajmniej Tarantino. "Death Proof" mógłby być krótszy. Inaczej. Nie powinien być tak długi. Nie potrzebował tego. Już przy okazji "Kill Billa" Tarantino okazał chyba zbytni sentyment, przez co jego druga część miejscami się dłużyła. Przy okazji "DP" jest lepiej, ale moim zdaniem wycięcie kilku(nastu) minut dziewczęcyh ploteczek jedynie by pomogło. A tak, film miejcami wyraźnie traci na powerze. I nie wiemy co się stało z Lee, a to była znacznie bardziej potrzebna scena niż kolejne babskie przekomarzania. Ja wiem, że taka była konwencja, ale uważam, że pomimo wszystko Tarantino nie powinien do końca dać się jej wchłonąć, bo chodziło o to, żeby "DP" był dobrym filmem, dlatego, że udaje gniota, a nie samym gniotem. A tak jest przez niektórych odbierany. Pierwsza połowa zrealizowana w starym stylu, z zabrudzoną taśmą i rwanym montażem jest perfekcyjna. Druga nakręcona jest już bardziej nowocześnie, ale nadal z tandetnym zacięciem. To tutaj zaczyna się dopiero odczuwać dłużyzny. Wygląda to tak, jakby Tarantino chciał jeszcze docisnąc gazu, ale pomyliły mu się pedały i wcisnął hamulec.
Ja "Death proof" oczywiście za gniot nie uważam. Chociaż momentami jest to film po prostu przegadany, to ogląda się go z niezwykłą przyjemnością, a to za sprawą rewelacyjnego klimatu (ach te zdjęcia, ten montaż, ta muzyka!), świetnej obsady (Kilmer jest powalający, jego uśmiech do kamery pozostaje na długo w pamięci!) i tej totalnej bezpretensjonalności, za którą filmy Tarantino się uwielbia.
Dorzucając do tego ekscytujące pościgi i świetnie sfilmowane kraksy dostajemy kolejny kawał solidnej Quentinowskiej roboty. Zobaczymy co wyszło Rodriguezowi.
8/10