Poszedłem do kina na pierwszy seans w moim mieście (Łódź, godz. 12:30) i nieźle się zdziwiłem, gdy okazało się, że cały seans przesiedziałem sam :0. W końcu to nie jakiś afgański dramat, ale najnowszy Tarantino - reżyser, którego jedni lubią, inni nie, ale na brak fanów narzekać nie może. No nic, ja w każdym razie polecam takie seanse ;).

A film? Cóż, chyba po prostu spodziewałem się czegoś innego, trailery nastawiły mnie na jakieś połączenie kina drogi i samochodowy slasher, a co dostałem? Film to w 80% pogadanki panienek w barach lub w autach, przy wszelkiej maści alkoholach. Dziewczyny zachowują się jak gorszej maści podrywacze wiejscy, w słowach nie przebierają, używki również nie są im obce.

Zmieniłem zdanie o Tarantino. Kiedyś myślałem, że ten facet robi filmy nie do końca dla mnie, teraz stwierdzam, że on robi je całkowicie dla siebie, a jeśli jeszcze się komuś spodoba, to dobrze. Oglądając 'Death proof', miałem wrażenie, że reżyser przeczytał w Internecie wszystko, co na jego temat piszą ludzie i postanowił nakręcić wypadkową tej czynności oraz swoich 'widzimisię'.

Efekt? Interesujący, rzuca się w oczy, że to hołd złożony gatunkom filmowym, które nie do końca znam (przynajmniej niektóre) i może dlatego tylko (lub może aż) 6/10. Pan Quentin dalej bawi się w swoje kino i nie odbierajmy mu ochoty na takie zabawy. Pozdrawiam!