Właśnie wróciłem z premierowego pokazu najnowszego dziecka George'a Lucasa, od dawna oczekiwanej przez fanów na całym świecie, drugiej części Gwiezdnej Sagi - "Ataku Klonów". Tak wiec oto przedstawiam pierwszą, krótką i niekomercyjną recenzję tegoż właśnie filmu.
Kolejka przed kinem była pokaźna, jako, że największe kino w Szczecinie sprzedało komplet biletów już kilka dni temu. Na szczęście ludzie przybyli o w miarę rozsądnych godzinach, tak więc nie trzeba było się pchać. Przed wejściem zobaczyłem jeszcze, jak jakiś pan wwoził do kina tylnym wejściem karton z oficjalnie zapieczętowaną kopią filmu...
W kinie, mimo ogromnego tłoku i nie najlepszych miejsc, siedziało się całkiem znośnie. Operatorzy projektorów nie kazali nam długo czekać, i dokładnie minutę po północy usłyszeliśmy znane wszystkim fanfary "20th Century Fox", a zaraz po nich ujrzeliśmy połyskujące logo "LucasArt" i się zaczęło...
Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce...
Nie myślcie, że Wam zdradzę treść filmu. Nawet mi to przez myśl nie przeszło. Chciałem tylko pokrótce opowiedzieć, czego można się po "Ataku Klonów" spodziewać, a czego tam znaleźć się nie da.
Otóż dla fana "Gwiezdnych Wojen", za którego uważać w żaden sposób się nie mogę, będzie to z pewnością gratka i smakowity kąsek. Bo jakże inaczej nazwać najpełniej przedstawiony obraz świata, znanej dotychczas tylko z opowiadań bohaterów, Galaktyki? Tu już nie są potrzebne opowieści (może to też niedobrze), choć i tych nie brakuje. Lucas w pełni wykorzystał możliwości współczesnej techniki filmowej i komputerowej animacji. Zdarzają się nawet ujęcia wyglądające, jakby zrobione trzęsącą się ręką operatora dokumentalnych filmów wojennych (to chodzi głównie o bitwę na Geonosis, ale o tym sza...). Poza tym przepiękne krajobrazy i plenery, tak ślicznie pokazane, że aż trudno uwierzyć, że nie są prawdziwe.
Ponadto reżyserowi udało się doskonale wykorzystać wszystkie możliwości, jakie daje produkcja filmu, opowiadającego chronologicznie wcześniejsze wydarzenia. Jest tu mnóstwo odnośników do faktów, znanych fanom z części IV, V i VI, jak na przykład młodość Boby Fetta, czy, jak zwykł mawiać mistrz Yoda, "chmurna przyszłość Anakina Skywalkera". A co do naszego małego ciałem, lecz wielkiego duchem mistrza-nauczyciela Jedi, to jego walka, przy pomocy połyskującego na zielono mistrzowskiego miecza świetlnego, wygląda naprawdę imponująco (i to tylko jedna z wielu niespodzianek, jakie czekają w kinie na tych, dla których zostać rycerzem Jedi było niegdyś, a może pozostało do dzisiaj, największym marzeniem).
Nawet jeśli jednak, drogi Czytelniku, mianem fana Gwiezdnej Sagi obdarzać się nie przywykłeś, może okazać się, iż ten film będzie dla Ciebie doskonałą zabawą w świecie robotów, spisków, polityków i zakonu najszlachetniejszych rycerzy, jakich kiedykolwiek widział jakikolwiek układ planetarny. Bo tym razem (tamten raz to był, nie oszukujmy się, znacznie bardziej nieudany eksperyment z "Mrocznym Widmem") Twórcy stanęli na wysokości zadania, tworząc porywające widowisko, któremu, mimo kilku drobnych niedociągnięć, nie brakuje specjalnie niczego. Zdołał Lucas nawet uniknąć niepotrzebnej Gwiezdnym Wojnom cukierkowatości, której aż nazbyt znajdowałem w pierwszej części sagi.
Pozostaje mi tylko, na koniec tego pięknego wieczoru (bo to już grubo po trzeciej w nocy...) polecić Wam, drodzy Czytelnicy, abyście jak najszybciej dzwonili do kin i rezerwowali bilety, a jeśli wasze kino takowej rezerwacji nie prowadzi, to czym prędzej wskakujcie w autobus i do tych kin jedźcie, co by wam jakieś cwaniaczki tych najlepszych miejsc nie wykupili.
Polecam wszystkim: fanom (gratka nad gratki) i całej reszcie (po prostu dobra zabawa). Aha, i nie zapomnijcie bić braw, jak się napisy końcowe pokażą... :-)