(...) „Ostatni Jedi” nigdy nie osiągnie statusu, jakim dziś mogą pochwalić się „Imperium…” czy „Nowa nadzieja”, bo brakuje w filmie pamiętnych momentów. To obraz o zaskakująco mizantropijnym tonie, niczym niewzburzony, chwilami zbyt sterylny. Nudny, w bardzo lakonicznym ujęciu. Najwięcej zyskuje „Ostatni Jedi”, gdy na ekranie pojawiają się mistrz Yoda i jego nieśmiertelne mądrości. Twórcy polegają na nostalgii – to ona, w znacznej mierze, karmi ich portfele. Wątki fabularne młodszych niż Yoda czy Luke postaci cierpią na tym mocno. Historie bohaterów przodujących wydają się suche; Ridley i Boyega, przykładowo, nie potrafią znaleźć w świecie przedstawionym swojego miejsca tak, jak zrobili to trzy lata temu, w „Przebudzeniu Mocy”. Rozczarowuje też sposób, w jaki „przedstawiono” rodziców Rey – leniwa wizja scenarzystów na pewno zdeptała niejedną teorię fanowską.
Pełna recenzja: #hisnameisdeath
nigdy nie osiągnie statusu, jakim dziś mogą pochwalić się „Imperium…” czy „Nowa nadzieja”,
Poczekaj aż dzieci dorosną ;)