Disney odciska swoje piętno na uniwersum Gwiezdnych Wojen coraz mocniej. O ile Przebudzenie Mocy pozostawiało miejsce na potencjał i rozwój, tak Ostatni Jedi zabił te marzenia w ciągu zbyt długich 2,5 godzin chaotycznej i płytkiej akcji.
Pierwszy dialog Hux vs Poe, scena z Leią podczas bitwy czy pierwsza reakcje Luke'a zasiały we mnie ziarno niepewności, które rosło z każdą minutą seansu.
Poprzednie filmy opowiadały jaką historię, ten - zgodnie z własnoręcznie narzuconymi absurdalnymi ramami czasowymi (2 dni od początku do końca?), opowiada o wszystkim na raz, skacząc z miejsca w miejsce. Cała znajomość Rey i Luke'a sprowadzona jest to pojedynczych dni, w których zamiast ją czegokolwiek nauczyć, strofuje i wykłada.
Choć w jego słowach pojawia się to, co wielu fanów mówiło - jak błędnie działała Rada Jedi, jak wiele błędów popełniła, jak była pyszna, tak jego zachowanie jest eratyczne.
Wątek dla Finn'a i Rose został wrzucony tylko po to, by usankcjonować obecność tego pierwszego w filmie. Inaczej nie miałby co robić (trochę jak Poe przez 2/3 akcji).
Wątek trzymający cały film w ryzach, w kontekście czasu, jest tak absurdalny, nawet patrząc z perspektywy SF, iż po prostu nie przystoi. Wystarczyło dorzucić dodatkowy element, np. uszkodzenie jakiegoś krytycznego układu (np. drzwi hangarowych). W przeciwnym razie cała flota myśliwców i bombowców mogła problem ciągnący się przez cały film rozwiązać zapewne w kwadrans.
Finał rozczarowuje. Pod wieloma względami.
To nie jest film zły, jako pojedynczy kawałek rozrywki jest ok, ale nie ma w sobie klimatu oryginalnej trylogii, nie ma wyrazistych postaci, w szczególności po ciemnej stronie mocy (Snoke zawodzi, Kylo Ren po prostu nie jest autentyczny, choć Driver IMHO naprawdę się stara - nie dorastają do pięt duetowi Vader - Palpatine jeżeli chodzi o budowanie złowrogiej atmosfery).
A scena konfrontacji jest żywcem zerżnięta z Powrotu Jedi, jednak nie ma w sobie za grosz tamtego klimatu.
6/10. Za to, że to Gwiezdne Wojny.