Czy tylko ja mam wrażenie że ta postać została stworzona lekko pod publikę? W sensie dla fanek gniotów Zmierzchu, Niezgodnych, zbuntowanych, Greya i tych innych żenad kina?
Jeśli mnie nie zadźgasz nożem Denisku to spróbuję na to odpowiedzieć. I nie bierz tej uwagi na poważnie. xD
Rose miała być postacią reprezentującą pacyfizm. Kimś uroczym, niczym modelka głosząca o "pokoju na świecie". Chciano by była sympatyczną, słodką, a jednocześnie kimś w rodzaju przylepy dla Finna, która po utracie w czynie bohaterskim swojej siostry nikogo bliskiego już nie ma i Rebelia to dla niej wszystko. Problem w tym, że w tej postaci są pewne zgrzyty i owe nielogiczności ją niszczą.
Otóż... jak spojrzymy na fabułę TLJ ona zdaje się być kimś... niepotrzebnym? Chyba tak to ujmę... Finn sam spokojnie mógł udać się na tą misję i jej przebieg mógł być szybszy, a brak zbędnych dialogów i gagów z ta uroczą Rose skróciłoby czas trwania filmu i może pozwoliłby na rozwinięcie kilku wątków w jakich w Ostatnim Jedi nie ma miejsca (Rycerze Ren, usunięta scena szkolenia Rey itd.). Do tego powody dla, których ratuje Finna są kuriozalne. Poświęca swoje życie, by uratować jedynie Finna, w którym się zabujała, bo on chciał się poświęcić w imię mnóstwa ludzi Rebelii jest złe? Że jak? A co zrobiła Holdo? Co zrobił Luke? Co zrobiła jej siostra do jasnej cholery? Przecież każdy z nich się poświęcił dla dobra Rebelii, a Finn chcąc również się poświecić nie mógł tego zrobić w jej mniemaniu? Przecież chciał uratować tych których kocha (Rebelię). W tym wypadku pobudki Rose są na maksa egoistyczne, a miała uchodzić ta postać za nieskalane dobro.
Do tego ten całus przy wybuchu to kicz, przypomniało mi się 'Miasto 44" i pocałunek omijający kule wrogów.\
Podsumowując. Do aktorki zarzutów nie mam żadnych, ale do scenariusza.
Nie mam zamiaru cię zadźgać :p bez przesady... W mojej wypowiedzi tej też miałem na myśli scenariusz. Dlqtego właśnie z powodu scenariusza odnoszę wrażenie że została pod publike stworzona.
Do reszty odpowiem później teraz muszę iść
Fajnie to opisałaś. Muszę się z Tobą zgodzić pod wieloma względami. Choć wydaje mi się, że to jej zachowanie znaczy to egoistyczne uratowanie Finna też ma jakiś cel. Zauważ proszę, że ten epizod przedstawia prawie każdego bohatera w niekoniecznie dobrym świetle. Ponadto cały czas też przewija się wątek równowagi. Czyli jej egoistyczne zachowanie jest czymś w rodzaju zrównoważenia jej pozytywnych jakby nie było cech. Ten epizod podobnie jak RO (choć w bardziej bajkowy sposób) pokazuje, że nie wszystko jest czarno-białe.
Zdaje mi się (mogę się mylić, to tylko moje odczucia :D), że Disney chyba chciał akurat z Rose zrobić kogoś wyidealizowanego. Im dłużej myślę nad nią tak zaczyna mi przypominać tego irytującego aczkolwiek mega pozytywnego chłopczyka-harcerzyka z "Odlotu". Tylko, że w tamtym wypadku... Mówimy o dziecku, który zmienia wiele w życiu starca. A tutaj mamy jednak do czynienia z... dorosłym żołnierzem, który powinien znać realia sytuacji.
Gdzieś tam próbowano nadać jej szarości w scenie, gdzie głosi że z chęcią puściłaby z dymem piękne Canto Bight, ponieważ niewoli jej rodaków czy napadło na nich (chyba tak mówiła o ile pamiętam), ale to tylko tyle. Zdaje mi się, że uratowanie Finna miało być akurat czymś pozytywnym, czymś co zmieni strategię bitewną i ideologiczną całej Rebelii... ale wychodzi na to, że to tylko emocjonalne wzburzenia niedojrzałej do wojny dziewczynki.
Tak myślę.
Mam też wrażenie, że tego scenariusza nie pisał Johnson sam. Film finalnie wygląda jak pomieszanie wielu wizji, a nie jednej. :(
Jar Jar Abrams... słyszałam, że Rian się z nim konsultował. Blee Abrams w ogóle nie czuje SW. Widzi w nim chyba tylko przygodówkę albo powiela utarte rzeczy. Rian moim zdaniem dobrze rozumie co Lucas przekazuje w SW.
J.J. Abrams ma teraz zapewnione stanowisko reżysera. Ale co ciekawe on i Johnson ponoć się sprzeczają o całokształt trylogii (czytałam gdzieś o tym niedawno). To dość ciekawe, bo i ja miałam wrażenie, że kilka wątków z TFA TLJ zupełnie ignoruje i wstawia za to swoje. Mam wrażenie, że obydwaj panowie mają inne podejście do Sequeli.
Dawniej była widoczna tendencja "Rian uratuj to co zniszczył Abrams!!!", A teraz jest "Abramsie uratuj, to co zniszczył Johnson!!!". W sumie... Szkoda, że nie ma tu Colina Trevorrowa - ciekawi mnie jak on by to wszystko skończył nie angażując się w wizję tych panów. Może by ich połączył, może stworzyłby jeszcze inny tor podejścia do SW. Tego się nie dowiemy, bo Kennedy go zwolniła. Teraz jak reżyserem jest Abrams to już wiem, że mogę spodziewać się z dużym prawdopodbieństwem super "pif paf blockbustera" - niczym mnie ten reżyser już nie zaskoczy. To będzie coś w stylu TFA, a jak się zmobilizuje bardziej to czeka nas w najlepszym wypadku "W ciemność Star Trek" w świecie SW. Ale zauważyć nieciężko, że jego filmy są pod jedne kopyto i dziewiątka nie powinna odstawać.
Dla mnie to chyba obojętne... Dziewiątka ciekawi mnie tylko z perspektywy samych Sequeli (czy się udało choć za trzecim razem), ale nie SW ogółem. Bo tej trylogii chyba już nie jestem w stanie subiektywnie uznać za kanon SW niestety. :/ Jeśli chodzi o Disneya, to czekam na filmy spoza głównej osi sagi (dalsze spin offy, trylogia Johnsona, trylogia tych gości od "Gry o tron"). Tam jestem w stanie upatrywać przyszłość SW i kierunek dalszego rozwoju Disneya względem marki. Sequele? Mówię im nie. :( Dla mnie ostatnia część głównej osi sagi to "Powrót Jedi", za bardzo ten koniec uwielbiam, by go sobie kontynuować i zmieniać jego wartość.
Co mówi jedno - fani sami nie wiedzą czego chcą. W ogóle to jest śmieszne - kiedyś się akceptowało lub nie to co stworzył twórca a teraz jak twórca nie zrobi to co fan oczekuje (a każdy oczekuje dość różnych rzeczy) to twórca jest bee trzeba go zabić i w ogóle. Nie wiem jak chorym trzeba być człowiekiem by życzyć komuś śmierci bo stworzył film, który nie spełnia oczekiwań z d*y. Ja nie przepadam za TFA, nie przepadam za Abramsem ale w życiu by mi nie przyszło by mu życzyć śmierci czy co tam.
Akurat fakt, że ja krytykuję i Abramsa i Johnsona nie świadczy o tym, że nie mam właśnych koncepcji na SW, które chciałabym zobaczyć w filmach o gwiezdnych wojnach. Disney niestety mnie zawodzi, odcina się zupełnie od tego co byłoby moim marzeniem. A Sequele... Bądźmy szczerzy po takim zakończeniu:
https://youtu.be/AiM5zEEI_Jo
Nie powinny w ogóle powstawać. Taka jest moja opinia. ;)
A grożenie śmierci komukolwiek, czy to Lucasowi przez ultrasów, czy to Abramsowi i Johnsonowi za Sequele... Jest zwyczajnym przykładem nienawiści i zidiocenia człowieka. Nikt takiego na poważnie traktować nie powinien.
Uh no ja też nie trawię Rose. Ta "postać", ta pocieszna buła sypiąca na prawo i lewo naiwnie idealistycznymi truizmami o życiu, wolności i miłości to kula u nogi Finna. Koleś otrzymuje osobny czas ekranowy, aby prowadzić swój wątek jako osobny bohater, a nie jedynie support dla Rey jak to było w TFA. Ma szansę zbudować swoją pozycję w trylogii a tym samym w uniwersum jako wojownik/szpieg/ktokolwiek kto nie jest jedynie elementem komediowym. I co? I teraz on dostaje jako support turbo ciężar w postaci wesołej klientki ktora naoglądała się za dużo kucyków pony i innych tęczowych misiów. No ale spełniła za to swoją rolę w innym względzie. W końcu wśród "istotnych" bohaterów zyskaliśmy pełną paletę karnacji i równowagę płci aby efektu stało się zadość.
Jest jedna rzecz z fabularnego punktu widzenia, która czyni tę bułę porażką w kluczowym momencie. Finn wiedział, jak potężne jest działo First Order. Wiedział, że szanse na zwycięstwo są minimalne. Podjął odważną decyzję, która uratowała by ruch oporu, a tym samym,zapewnił większe szanse na przeżycie rebelii która walczy o wiele większą sprawę niż on, niż Rose czy Rey. Swoim poświęceniem uratował by przyjaciół. Co zrobiła Rose? W egoistycznej obawie o własne amory, poprzez ratunek Finna pozbawia go możliwości dokonania manerwru który uratował by nie tylko samą Rose, ale przede wszystkim wszystkich rebeliantów jako ostatnią nadzieję galaktyki na wolność i zwycięstwo nad FO i całym złem spuścizny Palpatine'a. Bo kurde wzięło się jej na amory. Bo koniecznie musiała interweniować aby sfinalizować swoją dywersję planu Finna całuskiem i przesłodzonym monologiem od którego mozna było dostać-oprócz wrażenia żenady- ostrej cukrzycy. Z punktu widzenia fabuły ta postać mogła towarzyszyć Finnowi, żeby nie biegał sam. Ale charakter jaki jej dorobiono to klęska. Turbo tęczowa klęska.
Finalnie nie sposób odbierać pociesznej buły Rose jako starwarsowej Die-Die prosto z laboratorium Dextera. Obie gwarantują ładunek landrynkowego przesłodzenia, tęczy i jednorożców w tle że się zrzygać można ;p
Wszystko zgoda ale z Die-Die to zejdź. :P Nieraz płakałam przez nią ze śmiechu. :D
Wybacz ale tym złomem to on by co najwyżej zadraśnięcia zrobił na tym dziale więc to nie było tak jak to sobie wyobrażasz. Tak to był czyn heroiczny i ta śmierć byłaby "piękna" w imię rebelii ale głupia i nic by nie przyniosła. I szczerze mówiąc choć nie podoba mi się to, że Rose zachowała się egoistycznie ratując go, to już jej słowa o tym, że na wojnie to my bronimy tych i to co kochamy są jak najbardziej prawdziwe. Każdy kto idzie na wojnę robi to, by ratować czy bronić to co kocha lub w to co wierzy a nie po to by zabijać - tak nawet zwierzęta nie robią. Zabijanie dla zabijania to zachowanie psychopatyczne. Ok, domyślam się, że na wojnie są też psychopaci co idą bo w końcu mogą bezkarnie zabijać ale większość robi to by ratować/bronić to co kocha lub to w co wierzy.
Tu raczej chodzi o wymowę tych słów. Brzmią na maksa kiczowato i lukrowato, nawet jeśli zawierają prawdy dotyczące dobrego zachowania podczas wojny, co finalnie odnoszą wrażenie kpiny z takich wręcz odei. Do tego wypowiedziane zostały w kontekście, gdy ona egoistycznie ratuje go, bo zauroczyła się w nim po jednym dniu spędzania z nim czasu na misji, a on chciał altruistycznie uratować Ruch Oporu dla całej galaktyki.
Ech... Ten tekst w takiej sytuacji i to jeszcze w jej wykonaniu brzmi... Dziwnie i tandetnie wg mnie, a do tego jest na maksa oklepane - nie wnosi jej gadka zupełnie nic nowego w tej wojnie ani do sagi, bo każdy się poświęca by uratować to co kocha. To nie jest odkrycie roku, a podejście jakim cehuje się każdy uczciwy uczestnik wojny po dobrej stronie. Han Solo ile razy się tam poświęca, Vader to chyba najlepszy symbol poświęcenia z miłości, co daje przy okazji ratunek galaktyce, a w samym TLJ mamy Holdo i Luke'a. Jej gadanina na dodatek nie ma sensu i irytuje wobec tego co uczyniła. Ech... A ludzie na "Nie lubię piasku" narzekali, które przy tych słodkościach Rose są naprawdę niczym. :/
To tak jak ze sceną z latają Leią... Gdyby nie dawka kiczu, to dałoby się znieść prawdę na temat dobrego działania na wojnie jak i to, że Leia może używać Mocy. To wykonanie tutaj jest... złe w obydwóch przypadkach.
Nie twierdzę, że one nie brzmią tandetnie twierdzę tylko, że zawierają prawdę. Moim zdaniem to takie łapotologiczne "wojna nikogo nie czyni wielkim".
No a scena z latającą Leią jest tandetna w wykonaniu bo sam zamysł jest jak najbardziej spoczko.
Wg mnie Leia na pewno nie powinna latać - w swoich umiejętnościach niechcący prześcignęła najwybitniejszych mistrzów Jedi czy Sithów w Mocy. Bądźmy szczerzy... To była tania zagrywka, która miała zszokować fanów. Coś w stylu?
"Każdy spodziewał się uśmiercenia postaci przez śmierć aktorkk? No to przeżyje nawet w próżni kosmicznej! Takiego wała!" Pomyślał Rian Johnson, albo Kennedy, albo ktokolwiek w Disneyu. Tandetne zagranie.
Wszystko w TLJ opiera się na usilnej chęci zaskoczenia widzą na maksa kosztem jego rozczarowania. Taka jest prawda. Nikt nie oczekiwał od Snoke'a bycia Plagueisiem... Ale uśmiercenia tak naprawdę jedynego villaina (Kylo Ren to komedia, nie złoczyńca) kosztem chęci szokowania widzem? I to bez żadnego konkretnego wyjaśnienia, skąd ta postać się w ogóle wytrzasnęła? Nie obchodziłby mnie on, gdyby TFA było pierwszą częścią sagi... Ale jest kontynuacją Powrotu Jedi, które kończy się szczęśliwie. Fakt, że nagle "z dupy" otrzymujemy świat znowu w wojnie zmusza do wyjaśnień dlaczego to się zmieniło choć w jakiejś maleńkiej ekspozycji. A tu nic.
Akurat w swiecie Star Wars rozmiar nie gra roli. Sam Yoda o tym wspomniał XD Nawet w końcówce Powrotu Jedi jeden zestrzelony myśliwiec rozbił mostek dowodzenia Impierialnego super-niszczyciela. Można? Można. W filmwym uniwersum zawsze chodzi nie o wielkość narzędzia, tylko o ideę która je napędza. Walka Dawida z Goliatem, jeden mały Luke vs Gwiazda Śmierci, czy 300 Spartan kontra Milionowa armia perska... Będziemy konfrontować wpływ gabarytów statku na siłę niszczenia w uniwersum, które działa na zasadzie współczesnej mitologii....? Jak widać wystarczy tu mieć czyste intencje i piękne słowa na ustach, aby rzucać się z motyką na słońce i z tym słońcem wygrać. To jest ta umowność dopuszczalna w baśniach, czy to literackich czy filmowych. Po jajcach jakie sie odwalały w TFA nic nie przebije naciągania fabuły, a już na pewno nie szarża statku wgłąb lufy działa tarana. Prawa fizyki? Wystarczy, że durny gołąb wpadnie w wirnik Jumbo-Jeta, i już jest gruby problem. A jakie zniszczenie potrafi dokonać mała kometa, która spada na ziemię? Więc się z Tobą nie zgodzę.
A teksty Rose to ostatnia rzecz jaka moze brzmieć wiarygodnie na polu walki. Te cukierkowe dyrdymały można zostawić sobie na potem. Przy niej nawet najsłabsze dialogi z prequeli brzmią jakby Tarantino je pisał. Ale czego się spodziewać po niedojrzałej, naiwnie pozytywistycznej bułce która zachowuje się jakby była członkiem drużyny Kapitana Planety. W jej słtaśnym monologu brakowało juz2 tylko apelu ekologicznego xdd
Z czym? Z tym, że niby tym latającym złomem Finn zniszczyłby potężne działo, które skały topiło? Serio? No wybacz ale zostałam mega rozbawiona. W sumie to mi się już nie chce o tym epizodzie rozmawiać z kimkolwiek.
Skoro jeden X-wing załatwił Gwiazdę Śmierci w Nowej Nadziei? To czemu ten latający złom nie mógłby zniszczyć bądź co bądź jednak dość małego niszczyciela? A z TLJ nie wynika, że on by nie dał rady. Nigdzie takie twierdzenie się nie pojawia. Cała atmosfera filmu mu kibicuje do tego momentu, gdy ta Rose się wtrąca.
Po pierwsze x-wing nie był złomem. Po drugie x-wing wiedział gdzie strzelić by rozwalić DS. Cloe serio???
Serio. ;)
Inne zdanie mam na ten temat. :D A x-wingi akurat wg mnie są złomami, choć użytecznymi. Rdza i brud je charakteryzuje. Jak i większość sprzętów wykorzystywanych przez Rebelię z OT, a Disneye to naśladują.
A poza tym x-wing nie leciał na czołówkę. Nie chce mi się o tym dalej rozmawiać. W ogóle nie mam ochoty dalej rozmawiać o SW.
X-Wingi to był złom, ale nie zapominajmy, że myśliwce to pojazdy wyposażone w PALIWO I AMUNICJĘ. Co czyni je w chwili samobójczego kamikadze istną bombę skoro posiadają tak łatwopalne substancje XD
Pomijąc to, że to złom czy nie-złom. Argumentacja z krytyki nad podstawą Rose przerodziła się niespodziewanie z nieznanych mi powodów na odwróceniu uwagi i sprowadzeniu ją na tor, że rzekomo to Finn źle postąpił, a Rose dobrze zrobiła, bo zdroworozsądkowo uratowała go przed durnym samobójstwem. A to guzik prawda. On postąpił tak jak należycie postąpiłaby taka właśnie postać.
Osoba wychowana w kosmicznym hitlerjugend, najpierw trafia na służbę FO jako woźny, potem jest w stanie się wykazać na polu walki... Ale widząc zło tej organizacji ze strachu postanawia zdezerterować i trafia do ludzi walczących ze złymi, których zaczyna wspierać. Mimo to, że jest on osobą lekko tchórzliwą i od wszystkiego uciekającą... Poświęcenie dla dobra Ruchu Oporu byłoby czymś idealnym. Perfekcyjną klamrą, która udowdniłaby, że każdy tchórz jest w stanie stać się odważnym i dla tych, których kocha i wierząc w ich idee poświęcić nawet swoje życie. Może śmierć w środku trylogii byłaby za wcześnie... Ale chyba wiesz o czym mówię. ;) Chodzi mi o sens istnienia tej postaci i jej wewnętrzną ultra ważną i kluczową dla fabuły Sequeli przemianę.
Film nie mówi, że on nie da rady tego zniszczyć. Jak wspomniałam... Atmosfera i klimat filmu w tamtych momentach mocno kibicuje mu w dojściu do tego celu, jaki sobie wyznaczył. Jest święcie przekonany, że chce zniszczyć to ustrojstwo... Bo wie, że jest w stanie. Gdyby nie dał rady, to film przestawiłby go jako szaleńca, tak jak Poe'a. Ale widać, że on myśli trzeźwo i rozsądnie nad tym. Gdyby było inaczej scena wyglądałaby mniej więcej w ten sposób:
"Finn mierzy ku zniszczeniu "miniaturowej gwiazdy śmierci", nagle Rose go odpycha od tego i mówi:
- To jest szalone Finnie, jestes kretynem. Zginąłbyś przez brawurę, a i tak byś nas nie uratował. Ewentualnie byś drasnął tą maszynę, a niczego byś nie zmienił.
Finn natomiast by odparł:
- Chyba masz rację Rose, to byłoby bez sensu. Już po przykładzie działania Poe Damerona powinienem na to nie wpaść. Jestem głupi i samozwańczy.
- Nie, nie jesteś. Miejmy nadzieję, że da się to jakoś inaczej zniszczyć."
Ta scena wyglądała by mniej więcej w takim stylu. NIESTETY! Tak nie ma. Dlaczego? Bo Finn w tej scenie postępuje w odróżnieniu od Poe'a na maksa rozsądnie i na maksa genialnie. A ta idiotka Rose nie ratuje go ze względu na to, że jej zdaniem byłby to czyn nierozwazny i niczego by nie zmienił. Ta gówniara ratuje go, bo się w nim zabujała. Kosztem swoich miłostek jest gotowa poświęcić życie całego Ruchu Oporu. Taka jest prawda!!! Pomijając już to, że jej słodkie za przeproszeniem pie*dolenie nijak się ma do sytuacji. PRZECIEZ FINN CHCIAŁ URATOWAĆ TYCH KTÓRYCH KOCHA!!! A nie zawsze ratunek ku bliskim nam ludziom da się wykonać bez zabijania wrogów. Dlatego nawet bohaterowie po dobrej stronie w SW też mają na koncie zabijanie w obronie własnej czy bliskich. I nie jest to nic złego, a racjonalne działanie wojenne. Co jeszcze? Czepiajmy się Luke'a bo zabił mnóstwo imperialistów na GŚ? Nie! Bo to działanie wojenne mające ocalić mnóstwo układów planetarnych przed skończeniem w ogniu i pyle. Czepiać się Lei, Rey i reszty bohaterów za strzelanie do szturmowców? Też nie, bo one nigdy nie atakują, tylko albo się bronią przed atakiem wroga, albo chronią innych - bliskich sobie ludzi. Rose nie powiedziała nic odkrywczego dla sagi. A ochrona kochanych dla siebie ludzi i zabijanie wrogów często niestety na wojnie idzie ze sobą w parze.
Rose wszystko zepsuła. Nie tylko punkt kulminacyjny dla postaci Finna... Ona była w stanie zniszczyć Rebelię w imię zauroczenia do faceta, którego zna maks kilka godzin. To się nazywa egoizm. Jak Anakin tak robi dla żony, gdzie kosztem jej życia poświęca życia innych to staje się czarnym charakterem. I prawidłowo. A Rose niestety przeżyje, i w dziewiątce dalej będzie sypać "różowymi mądrościami". Jeszcze brakuje tylko by wrogom rozdawała kwiaty i malowała tęczę kredą na chodniku.
Nie no, genialnie podsumowane.
fragment - "Ta gówniara ratuje go, bo się w nim zabujała. Kosztem swoich miłostek jest gotowa poświęcić życie całego Ruchu Oporu. Taka jest prawda!!! Pomijając już to, że jej słodkie za przeproszeniem pie*dolenie nijak się ma do sytuacji. PRZECIEZ FINN CHCIAŁ URATOWAĆ TYCH KTÓRYCH KOCHA!!! A nie zawsze ratunek ku bliskim nam ludziom da się wykonać bez zabijania wrogów." - oprawiłbym sobie w ramkę ;)
PS. Zapomniałam dodać, że mimo wszystko co do złomu to pełna zgoda. ;) Fakt, że coś jest mało użyteczne w swojej pierwotnej postaci, nie znaczy że nie może zabić.
Wiesz, nawet gdyby to był zwykła taczka, to wypełniona dynamitem mogła by całkiem sporo... ale nie, ch*uj, taczka to taczka, co ona może XDD
No to fajnie że Ci humor poprawiłem. Owszem, Finn miałby większe szanse uszkodzić milion razy mniejsze od Death Star działo wlatując wgłąb lufy i zwyczajnie ją zatykając czy niszcząc mechanizmy w środku, niż Luke który rozpykał Gwiazdę Śmierci strzałem celnym jak jeden do miliarda. Jakie miałoby znaczenie to, że Finn leciał złomem? To kilkutonowy statek. Nawet gdyby to była sterta gruzu, to przy jej prędkości zwieksza się masa i staje się nie złomem, a pociskiem o masie kilkudziesięciu ton. Jakie więc znaczenie miałby mieć tak trywialny szczegół w skali tej sytuacji, jak rok produkcji tego myśliwca oraz fakt, że nie jest to święty namaszczony X-Wing...? Sama scena manewru Holdo to potwierdza.
P.S.
Zapomniałem w ogóle wspomnieć o tym, że TO CZYM SZARŻOWAŁ finn to nie jest tylko "kupa złomu". To był myśliwiec. Maszyna która posiada potężny silnik zdolny unieść kilkutonowy obiekt z metalu ponad ziemię. Poza tym, myśliwiec aby był myśliwcem, musi mieć też uzbrojenie. Działa muszą mieć czym strzelać. Zatem oprócz paliwa myśliwiec Finna posiadał także uzbrojenie w postaci amunicji dla dział.
Dwie bardzo łatwopalne i wybuchowe substancje.
Jeżeli człowiek ważący 80 kilogramów, przy prędkości ledwie 70 km/h zyskuje masę o sile 2 ton, to wyobraź sobie, jaką masę osiąga myśliwiec o wadze kilku ton, lecący z prędkością kilkuset km. na godzinę, po przebyciu dystansu blisko pół kilometra. Myśliwiec Finna w chwili zderzenia zadział by zatem nie tylko jako kilkudziesięcio-tonowy pocisk, lecz jako kilkudziesięcio-tonowa bomba zważywszy na pokłady łatwopalnych substancji, takich jak paliwo oraz amunicja.
W momencie trafienia w głąb działa, które samo w sobie posiadało SWOJE ZASOBY PALIWA I AMUNICJI, w chwili zderzenia oba obiekty wywołały by reakcję łańcuchową, dzięki której oglądalibyśmy na ekranie fajerwerki a z samego działa to można y co najwyżej pozbierać resztki i wywieźć na skup złomu.
"Finn co najwyżej by zadrasnął działo..." Błagam, z czym do ludzi...
Szach-mat, 2:0 dla mnie.
TLJ Ci się podoba z niezrozumiałych dla mnie powodów, ale nie obronisz tego epizodu jako porządnej kontynuacji. Ten film leży i kwiczy. Mogę jedynie życzyć miłego kolejnego i następnych seansów tego filmu.
( epicko upuszczam mikrofon niczym Eminem kończący nierówny rap-battle w finale 8 Mili ;D )