Nie jestem może jakimś wielkim fanem Harry'ego Pottera, ale jest to książka, do której na pewno mam pewien sentyment - pierwsze części poznałem w dzieciństwie, kolejne były wydawane gdy powoli dorastałem, tak że mogłem na własnej skórze doświadczyć Potteromanii i nie ukrywam, że wciągnęła mnie. Oczekiwanie na kolejne tomy, snute teorie i domysły co do przyszłych zdarzeń, aż w końcu wielki książkowy finał, który ani trochę mnie nie zawiódł. Czy to się komu podoba czy nie Harry Potter stanie się w końcu klasyką, a może nawet legendą.
Wydawało by się, że taka seria zasługiwałaby na ekranizację na najwyższym poziomie, jakiej doświadczył chociażby Władca Pierścieni. Stworzoną z pełnym rozmachem, równie magiczną co świat głównego bohatera, ale przede wszystkim spójną. Książki dostarczają tyle materiału do świetnych scen, że pisanie scenariusza wydawać by się mogło samą przyjemnością.
Niestety, niemal wszystko poszło nie tak jak trzeba. Przede wszystkim hollywoodzki ciąg do kasy spowodował, że zdecydowana się nakręcić pierwsze części na długo przed poznaniem ostatecznego finału całej historii. Tym sposobem Kamień Filozoficzny i Komnata Tajemnic są filmami skierowanymi do najmłodszych widzów (w ostateczności familijnymi), pozbawionymi klimatu oryginału na rzecz typowej dla takich obrazów cukierkowatości i moralizatorstwa. To najsłabiej nakręcone filmy, o zupełnie innym celu niż reszta. Ich twórcy popełnili również kardynalny błąd: uwierzyli, że tak dobrze spisujący się w nich dziecięcy aktorzy będą równie dobrze grać jako dorośli. Być może nie spodziewali się, że produkcja tych filmów zajdzie tak daleko i potrwa tyle czasu. Powinni jednak to brać pod uwagę. I chociaż nie mam nic do Ruperta Grinta i Emmy Watson, którzy odtwarzają swoje role do dziś całkiem poprawnie, to już sam Daniel Radcliffe okazał się zupełnym nieporozumieniem i wątpię, by osiągnął coś w przyszłości z tak beznadziejnym sposobem odtwarzania ról.
Od Więźnia Azkabanu zorientowano się, że dalsze tworzenie filmów dla dzieci nie ma sensu. Nowy reżyser postanowił pójść zupełnie inną ścieżką i "urealnił" całą opowieść. Harry nie nosi już idiotycznej szaty, stosunki między nim a jego przyjaciółmi są ukazane w sposób bardziej naturalny, sam Hogwart stał się natomiast zupełnie innym miejscem. Największym minusem tego, w sumie przecież niezłego filmu, jest niemal zupełny brak powiązań z poprzednikami. Niby te same postacie, a oglądane w zupełnie inny sposób, niby ta sama seria, a jednak coś zupełnie innego. Dużo lepszym moim zdaniem rozwiązaniem byłby reboot całości, z innymi aktorami. Szkoda że się na to nie zdecydowano.
Czara Ognia idzie dalej tym tropem. Postawiono bardziej na widowiskowość, atrakcyjność efektów specjalnych, zaczynają się miłosne rozterki bohaterów, co przyciągnęło do kin większą liczbę nastoletnich fanek, ale wprowadzono również bardzo specyficzne poczucie humoru, które odtąd pojawiać się będzie we wszystkich częściach. Film znów udany, ale czegoś w nim zabrakło.
Nie zabrakło natomiast niczego Zakonowi Feniksa. Moja ulubiona część została zrealizowana moim zdaniem w sposób idealny. Pominięcie kilku wątków można wybaczyć, tak samo jak nietrzymanie się ściśle książki w wielu momentach - tak samo w końcu zrobił Jackson we Władcy Pierścieni i wyszło to filmowi na dobre. Mamy za to film świeży, pokazujący wszystko to co najważniejsze - dorastanie bohaterów, problemy Harry'ego z niepokojącymi wizjami, walkę zarówno ze starym, jak i nowym wrogiem, no i dodany w odpowiednich proporcjach humor. Wydawało mi się, że seria zmierza w dobrym kierunku.
Niestety, Książę Półkrwi, chyba najbardziej emocjonująca jako książka, całkowicie pozbawił mnie złudzeń. Film jest po prostu katastrofą. Scenariusz pomieszany, niezrozumiały dla kogoś, kto nie czytał książki, z pominiętymi ważnymi dla fabuły elementami i wstawionymi nowymi, absolutnie niepotrzebnymi scenami, ze sztucznie tworzonym klimatem (ciemne smugi dymu, usiłujące przedostać się przez magiczną barierę nie zdołały zastąpić specyficznego uczucia zagrożenia, obecnego w książce), z akcją, która przez większość czasu galopuje w zabójczym tempie, by w decydującym momencie zwolnić i zanudzić widza scenami na wyspie. Śmierć Dumbledore'a, tak dramatycznie opisana w książce, tutaj nie była ani trochę emocjonująca. Sprawiało to wszystko wrażenie, jakby reżyser już myślał o wielkim finale, a ten film robił już tylko dlatego, że musiał. Aktorsko również porażka, ale do tego zdążyłem się już przyzwyczaić. Radcliffe to nie jest Potter, nigdy nim nie będzie. Nawet spisujący się do tej pory nieźle Alan Rickman jest dziwnie bezbarwny. Film byłby absolutną katastrofą, gdyby nie niezły jak zwykle humor.
Obawiam się bardzo czekając na Insygnia Śmierci. To może być wielki sukces, ale również tragedia jeszcze większa niż Książę. Na pewno błędem jest podział na dwie części. Nie zamierzam oglądać ich osobno, na wielki finał mojej przygody z Potterem poczekam do przyszłego lata. Na razie pozostaje mi oczekiwanie i nadzieja. W końcu nic gorszego niż Książę, nie może powstać.