Przepraszam, ale nie rozumiem tych wszystkich zarzutów. "Lupin i Syriusz nie są przystojni." No i co z tego?! Oldman jako Syriusz jest świetny, nawet w ciągu tych kilkunastu minut na ekranie pokazuje, na co go stać. Natomiast Lupin w wykonaniu Thewlisa jest taki, jak w książce: trochę opiekuńczy, przyjacielski, ale bez przesady, zachowuje dystans, prowadzi ciekawe lekcje i naprawdę jest w nim coś z Huncwota. Lupin z ksiązki to właśnie te cechy, a nie ładna buzia i to właśnie za to go bardzo lubię.
Uważam, że scenarzysta naprawdę się postarał, bo ja, mimo, iż znam książkę na pamięć (moja ulubiona część), nie starałam się co chwilę porównywać tego, co się dzieje na ekranie z pierwowzorem, tylko skupiłam się na opowiadanej historii. Niech za dowód na spójność treści figuruje fakt, iż moja kumpela, która książkę czytała kiedyś tam i nic już nie pamięta, zrozumiała z filmu wszystko, co jest istotne.
Czy to naprawdę jest istotne, że chatka Hagrida jest w dolince, a wierzbę bijącą Lupin unieruchamia zaklęciem? Jeśli tak, to można się uczepić właściwie każdej sceny. NIE DA SIĘ PRZENIEŚĆ KSIĄŻKI NA EKRAN SŁOWO W SŁOWO. Ja jestem, jak to się mówi, potteromaniaczką (?), a naprawdę uważam, że Cuaron zrobił kawał porządnej roboty. Bo "Więzień..." to przede wszystkim kawał dobrego kina. Trzeba mieć trochę wyrozumiałości, film jest przecież skierowany docelowo do grupy wiekowej 12-16.
Jest oczywiście kilka rzeczy, które mnie bolą - scena "nadmuchania" ciotki Marge nie podeszła mi w samym wykonaniu, które zaleciało mi wcześniejszymi pracami Columbusa, aczkolwiek grze aktorskiej nie mam tu nic do zarzucenia, brak historii Huncwotów i ich mapy (Harry nie wie, dlaczego wyczarował jelenia! :/), brak Cedrika i Cho Chang, no i Peter Pettigrew był trochę przesadzony w swoim "szczurzostwie". Acha, i scena we Wrzeszczącej Chacie za krótka, bo był tam taki potencjał talentu aktorskiego, że tylko się napajać. To tyle, jeśli chodzi o wady. Reszta to zalety. Ogólnie, bardzo mi się podobał i polecam.