Każdemu z nas zdarza się pomyśleć: "Gdybym tylko wiedział wcześniej, zachowałbym się inaczej". Jednak w praktyce nikt z nas nie zastanawia się nad tym, cóż te słowa znaczą. Bo też nad czym się tu zastanawiać, skoro nie ma się na nic wpływu. Myślimy o tym z żalem, a jednak po obejrzeniu filmu Erika Poppe'a "Hawaje, Oslo" co poniektórzy mogą uznać tę wiedzę, za błogosławieństwo. Los, przeznaczenie, fatum - często z przerażeniem wypowiadamy te słowa, widząc w nich przekleństwo, dowód naszej bezradności. A jednak, spoglądając to okiem Poppe'a, los staje się niczym innym jak tylko zlepkiem przypadkowych decyzji. To one właśnie składają się na monumentalną i pozornie nie do ruszenia budowlę zwaną Losem. Wszystkie wydarzenia w filmie prowadzą do wieczornego wypadku, w którym jadąca na sygnale karetka potrąca przechodnia. A przecież wystarczyłoby, żeby Frode nie zdobył pieniędzy na ratowanie życia nowonarodzonego syna albo kierowca karetki powiedział nie, kiedy wezwano go na dyżur, którego mieć nie powinien. Wystarczyło tylko, by pracownica ośrodka nie wypuściła Leona na zewnątrz, by tam mógł świętować urodziny z bratem lub gdyby jego brat rzeczywiście chciał te urodziny Leonowi wyprawić, a nie wykorzystał go jako pretekstu do kolejnego napadu na bank.
Jednak bohaterowie nie znają przyszłości, nie wiedzą, jaką maszynerię wprowadzili w ruch i podążają przypadkową zdawałoby się drogą wprost ku nieodmiennemu wyrokowi losu. Jest jednak ktoś, kto ten los potrafi przewidzieć, dla którego przypadek układa się w czytelny wzór. I jest to jego przekleństwo. Próbując wpłynąć na wybory innych, nie jest w stanie zmienić losu ani o jotę, dlatego też boi się kłaść spać, by nie widzieć przyszłości. Jednak los można odmienić, wystarczy tylko wziąć na siebie odpowiedzialność podjęcia świadomej decyzji. Problem w tym, że za taką decyzję może przyjść słono zapłacić. Może więc lepiej żyć swoim przypadkowym życiem?
"Hawaje, Oslo" to prosty film. Ktoś mógłby powiedzieć, że banalny. Bo przecież nie raz już oglądaliśmy na ekranach losy kilku (czy nawet kilkunastu) bohaterów splecione ze sobą. Jednak za tą skandynawską prostotą, kryje się prawdziwy żar życia. Dole i niedole pokazane są tutaj prosto i bezpretensjonalnie. Reżyser pozwala przemówić samym za siebie prostym gestom, które budują zaskakującą nieco atmosferę ciepła i optymizmu. Bo przecież w tym filmie jest śmierć i samotność, cierpienie i zdrada, a jednak to życie, altruizm, miłość i nadzieja zwyciężają, dając nam wszystkim impuls do trwania dalej. W swej prostocie "Hawaje, Oslo" skrywają prawdziwą magię, dar niezwykły, którego powinien doświadczyć każdy z nas. Nie pozostaje mi więc nic innego, jak film ten polecić wszystkim filmwebowiczom.