właśnie wróciłem z kina i tak sobie myślę, że norweskie kino nadal nie potrafi mnie do siebie przekonać. najpierw był 'elling', który kompletnie mnie nie zawiódł, a teraz 'hawaje, oslo'. owszem pomysłowe i ładnie zrealizowane, ale tylko momentami naprawdę poruszające i ciekawe. czerwone koszule i eksport kwiatów na hawaje to wyśmienite żarty, wątek walki ojca o życie dziecka, chwilami naprawdę wzruszający, ale niestety reszta wykazywała tendencję do pewnej nijakości. jak dla mnie można, ale nie trzeba. fani skandynawskich filmów napewno docenią, ja chyba jestem ignorantem.